-

Marcin-K

Czy Szewczyk Dratewka był prawicowcem?

Dawno nie było tu bieżącej polityki. Czytam właśnie, że zmarł mecenas Hambura. Przyznaję się z lekkim dziś uczuciem wstydu, iż zdjęcia mecenasa Hambury zawsze wywoływały we mnie różnorakie szydercze myśli. Nic nie poradzę, mecenas Hambura stylizował swój wizerunek, nie wiem czy podświadomie, czy świadomie, a to od dłuższego już czasu wzbudza we mnie nie tylko chętkę do szyderstw, ale też i niepokój. Nie chcę wcale jednak pisać o mecenasie Hamburze, niech odpoczywa w pokoju. Zobaczyłem potem, że internetowe kondolencje złożył, a to zacytowało niezmordowane i niezastąpione „wPolityce”, nie kto inny jak sam Rafał Otoka-Frąckiewicz. Napisał w owych kondolencjach coś w rodzaju: odszedł wielki Polak, ekspert, i tak dalej, i tak dalej, nie mogę tego zacytować, bo gdzieś mi przepadł ten tweet w czeluściach jaskini Karnowskich. I też nie wiem, czemu akurat czepiam się tego Otoki, przecież od niego nikt zapewne tutaj nie oczekuje niczego mądrego, a jedyne pozytywne skojarzenie mam z nim takie, że lubił go śp. Gorylisko. Myślę sobie jednak, że wiem, czemu on mi tu wpadł w oko. Chyba nie jest wielką tajemnicą, że tak jak niektórzy są w stanie dobrze bawić się oglądając tefąłeny i onety, tak ja z dosyć dużą zaciekłością, śledzę internetowe media, które nazywane są raz konserwatywnymi, raz ideowo prawicowymi, a jeszcze czasem wolnościowymi. Stąd wiem, że Otoka został spieszony z telewizji Karnowskich, a jego inne miejsce pracy, wSensie.pl. Zostało przy okazji napadu koronki zwinięte bez słowa i pożegnania. I teraz Otoka nagrywa dziwaczne filmiki z domu, w których dokonuje już całkowitej auto-demaskacji. Język jakim się ten człowiek posługuje oraz jego że tak powiem holistyczne zachowanie to jest jedno, drugie to to, że on zakłada jakiś nowy ansamble, które ma się nazywać – mam nadzieję że nie będzie literówki – „Polityko”. Rozumiecie ten żart słowny, prawda? Tamci mają Politico, to my mamy niby zabawne ale jednak nawiązanie. I przepraszam bardzo, ale ja znów zobaczyłem oprawki mecenasa Hambury. Jeśli ktoś mówi w tej chwili: to wszystko to jest teatr, to choć ja się ogólnie z tą tezą nie do końca zgadzam, będzie miał tutaj trochę racji.

 

Mecenas Hambura przyniósł mi jeszcze inne skojarzenie. Mianowicie przypomniały mi się te wcale nieodległe jeszcze te czasy, gdy wydawało mi się, że jak się zbierzemy w parę setek ludzi dobrej woli, jak pociągną nas jeszcze te wszystkie medialne głowy z telewizora, jak złapiemy za szabelki, to się zatrzymamy dopiero na Gibraltarze, a i to mogłoby być mało. Było to bardzo smutne w gruncie rzeczy i dopiero z pewnej odległości czasowej widzę swoją ówczesną naiwność w ostrzejszych barwach, i dziś nazwałbym ją po prostu głupotą. Mecenas Hambura przypomniał mi o tych różnych „konserwatywnych influencerów” którzy zgrabnie przypięli się do coraz bardziej sprężyście działającej maszynerii PiS-u. Media reprezentujące ową maszynę wyprodukowały więc na każdą okazję, a to eksperta od prawa, a to od bezpieczeństwa, a to od ogrodnictwa. Bycie twarzą teggo przepoczwarzenia nie przyszło im łatwo. Trzeba się było trochę pokręcić po zadymionych salkach, gdzie niepokorni omawiali sprawy najważniejsze i snuli rozmaite plany na przyszłość.

 

Mecenas Hambura przypomniał mi też o tak zwanych relacjach polsko-niemieckich. Widać w tych tygodniach, jak bardzo te relacje są koturnowe, płytkie i w pewnym sensie oczywiste. Wiem, że mam tutaj opinię co najmniej trzygwiazdkowego pisiora, ale to nieprawda, a przynajmniej nie do końca. Bowiem słabo mi się robi, gdy widzę ten zabawny ping-pong pomiędzy tamtymi a naszymi. Oni jakaś rezolucja, my przemówienie które bije w internecie rekordy. Oni jakaś komiczna groźba, my wzmożenie Karnowskich. Oni gadają o szparagach, my – to znaczy karnowscy – wklejają wciąż to samo zdjęcie, gdzie widać wehrmaachtowców podnoszących biało czerwony „szlabant”. A tak naprawdę, to jesteśmy z nimi związani jakimś niewidzialnym jeszcze sznurkiem i jak oni jadą w prawo, to my też, jak w lewo, to my, a jakże, też. Dorabianie do tego czegokolwiek więcej jest już nadużyciem. Bo mamy też licznych na prawicy pisowskiej rozmaici eksperci od stosunków polsko-niemieckich, którzy, przepraszam, nie uwierzę że jest inaczej, przy tej okazji chcą umocnić swoją pozycję w stadzie mamiąc publikę, że oni zaraz do tych Niemiec pojadą i jak im tam nie wywalą wszystkiego prosto w twarz...

----

 

I to by było na tyle jeśli chodzi o tekst bazowy. Dla wszystkich którzy doczytali do końca, załączam mały bonus w postaci odrzutu od mojego „literackiego debiutu”, który miał miejsce parę tekstów wstecz. Miałem jeszcze wtedy zaczęte kilka postaci, ale w końcu nie porwały mnie one na tyle, by je pchać do opowiadania. Miałem jednak ostatnio zabawną dyskusję z moim ultra-ideowo-prawicowym znajomym, co sprawiło że z miejsca przed oczami stanęła mi przed oczami taka oto krótka historyjka. Sporządziłem ją na bazie nieskończonego wątku tamtego opowiadanka.

 

Dźwięk dzwonka wślizgnął się do rozległego domostwa należącego do Prawomiła Skalskiego z pewnego rodzaju elegancją i w ułamku sekundy przemknął przez wszystkie pomieszczenia, by nagle zniknąć, zostawiając po sobie w uszach domowników jedynie wątłe i metaliczne echo. Skalski akurat zamierzał uciąć sobie krótką przerwę od siedzenia przy komputerze. Nabrał ochoty na jakąś niezdrową przekąskę. Dokładnie na kanapkę z pasztetową na razowym chlebku. Gdzieś w tyle czaszki usadowiła się też mu myśl o następnej kawie, choć wypił już dwie.  - No nie, to byłaby przesada, dopiero zbliża się dziesiąta - pomyślał. Postanowił kwestię tę rozstrzygnąć dopiero w kuchni, lecz tak naprawdę miał już w głowie mniej więcej wyrobiony pogląd, co do ostatecznej decyzji. Potem zdążył jeszcze lekko przeciągnąć się w fotelu - Skalski pracował w domu od wielu lat i uśmiechnął się złośliwie w trakcie przeciągania, myśląc o tych wszystkich świeżo upieczonych rycerzy home office'u. To wszystko jednak wydarzyło się jeszcze przed dzwonkiem. W ogóle żywot Prawomiła Skalskiego można i wręcz należy podzielić na dwie epoki. Tę przed dzwonkiem i tę po dzwonku. Tego wiedzieć jeszcze nie mógł. Choć przeczuwał, że może być różnie, gdyż Skalski włożył przez lata naprawdę wiele wysiłku, by w końcu ludzie bez wyraźnej potrzeby przestali zakłócać jego spokój i bezpieczeństwo. Zawsze, gdy ktoś już zjawiał się pod ich domem nagle i bez zapowiedzi, wzbudzało to w Skalskim głębokie poczucie dyskomfortu. Szczególnie teraz, w takich parszywych czasach.

Otworzyły się drzwi do pokoju w którym Skalski pracował, a który lubił nazywać gabinetem, choć nikomu do tego się nie przyznawał. Zwłaszcza swojej żonie.

- Słyszałeś? - zapytała stojąc w drzwiach w klasycznej dla siebie postawie, wyrażającej jednoznacznie gotowe do wykipienia podenerwowanie.

- Uważasz że mogłem nie usłyszeć? - zapytał chłodno nie patrząc na żonę, starając się zarazem myśleć spokojnie i racjonalnie. Gapienie się na dawno przeczytane maile trochę mu w tym pomagało.

- Co robimy? - odparła pytaniem na pytanie.

- No jak to co? Weź dzieci i zamknijcie się w garderobie. Cholera wie, kto to może być.

- Wkurza mnie ten twój cholerny spokój! A jeśli to oni?

- To nie oni.

- A skąd wiesz?

- To prawda. Nie wiem - przyznał lekko już rozdrażniony Skalski, postanowił skończyć tę tak dobrze zaczynającą się kłótnię. - Dobra, zamknijcie się tam i siedźcie cicho. Sprawdzę na kamerce.

Prawomił Skalski ciężkim krokiem ruszył przedpokojem do drzwi wejściowych i pomyślał jeszcze, że w końcu musi zacząć się więcej ruszać, bo może być z nim źle. Nacisnął pulchnymi palcami wyświetlacz zamontowany na ścianie. Uruchomił kamery skierowane na bramę wjazdową i furtkę wejściową na posesję. Przed furtką stał spokojnie jakiś facet, wystrojony jak na, nieprzymierzając, uroczystość rangi państwowej. Czarny, elegancki płaszcz zarzucił na drogi już na pierwszy rzut oka garnitur. Oszczędne okulary, broda mieniąca się w porannym słońcu leciutką rdzą. Typ inteligenta. Ręce złożył za plecami i z dziwnie wyniosłą miną rozglądał się wokół siebie, produkując niewielkie obłoczki pary.

- A ten skąd się tu urwał? - pomyślał Skalski. Umiejętnie ślizgając palcem po wyświetlaczu podzoomował nieco swojego gościa. I wtedy stężał. Przecież... Nie, to niemożliwe. To on?

Choć w ogóle tego nie planował, nacisnął w końcu zieloną ikonkę na wyświetlaczu.

- Słucham... - rzucił do czytnika przez gardło ściśnięte od emocji.

- Szczęść Boże! - odparł gość z dziwnym uśmiechem i zmrużonymi oczyma.

- Daj Boże! - odpowiedział Skalski niejako w trybie automatu. Ten głos. Nie mógł należeć do kogoś innego. Znał ten głos, to powitanie, bardzo dobrze znał. Z internetu…

- Drogi panie, przepraszam za najście o poranku, lecz mam pewien nieduży, a właściwie spory problem. Niestety, moje auto nawaliło, a ja pędzę na Podkarpacie w ważnych sprawach. Czy byłby pan w stanie dać mi namiar na jakiegoś dobrego fachowca, który ocaliłby mi życie? Nie znam tu nikogo, więc proszę wybaczyć, że niepokoję ten dom.

Skalskiemu biło serce jakby był łanią zagonioną w ślepy, leśny zakątek. Zawsze marzył, by chociaż raz móc temu człowiekowi uścisnąć dłoń. Kiedy będzie lepsza okazja?

- Niestety nie znam nikogo tak od ręki. Musiałbym poszukać w internecie. Tu w okolicy jest sporo warsztatów, ale większość nieuczciwych. Może pan wejdzie. Żona właśnie szykuje kawę.

Brodaty mężczyzna znów rozszerzył zamknięte usta w uśmiechu, oczy na powrót się zmrużyły.

- Och, kawa, o tej porze. - perorował unosząc brodę nieco w górę. - Drogi panie, toż to marzenie nie do spełnienia w mojej sytuacji. Jestem w strasznym niedoczasie. Nie chcę panu zabierać czasu, będę szukał dalej...

- Ależ nie, to żaden kłopot, proszę wejść, a ja w tym czasie obdzwonię znajomych i coś znajdziemy.

- Proszę nie kusić, naprawdę się śpieszę...

- Ależ naprawdę byłoby mi, to znaczy mnie i mojej żonie, niezwykle miło pana poznać osobiście. My pana znamy i cenimy. Chcielibyśmy z panem chwilę porozmawiać, to dla nas bardzo ważne.

Mężczyzna spojrzał teatralnie na zegarek, przymknął oczy w namyśle.

- Ale tylko na pięć minut, proszę wybaczyć...

- Wspaniale, zapraszam.

Rozemocjonowany Skalski miał pewien kłopot by znaleźć odpowiednią ikonę na wyświetlaczu, choć przecież doskonale wiedział jak to wszystko działa. Wreszcie się udało. Symulator głosu wyrecytował: "system zwolniony, udostępniono wejście główne". Wyświetlacz zazielenił się od komunikatów, pomiędzy zielenią pojawiło się też trochę czerwonych ostrzeżeń i prośby o nie wiadomo już które zatwierdzenie. Skalski tylko prychnął na nie.

Spojrzał jeszcze na wiszące w przedpokoju lustro - nie wyglądał najgorzej. Na szczęście rano, kierowany jakimś nierozpoznanym przeczuciem, wziął prysznic, uczesał się i założył w miarę czystą koszulę. Zwykle nie spodziewa się gości...

Drzwi powoli otworzyły się. Brodaty mężczyzna w płaszczu wkroczył dostojnie do przedpokoju wraz z chłodnym zapachem grudniowego poranka.

- Szczęść Boże temu domowi - przywitał się ponownie. Skalski nie wiedząc, jak się zachować, zrobił krok w jego kierunku i nieśmiało wyciągnął dłoń, choć nie był przekonany, czy akurat tak wypada się witać z taką postacią.

Niespodziewany gość jednak przyjął ten gest z życzliwością i również wyciągnął swoją dłoń. Nastąpił gorący uścisk dłoni. Skalski cieszył się tą chwilą jak dziecko i może cieszyłby się nią nadal, gdyby nie fakt, iż jego gość lewą ręką wykonał nie dający się do końca określić gest. Ręka ta w ułamku sekundy pokonała niewielką odległość dzielącą ją od prawego boku Skalskiego. Wtedy Skalski poczuł, że coś go jakby nie tyle ukąsiło, co załaskotało. I zrobiło mu się o wiele bardziej przyjemnie niż jeszcze przed sekundą. Dziwiło go tylko to, że ten wielce szanowny człowiek, który tak to nagle i niespodziewanie nawiedził jego ściśle chronione gniazdo, zrobił się teraz jakiś taki niebieski, a wokół nich obu zaczął sypać fioletowy śnieg. Nagle też wszystko poddało się drżeniu i falowaniu, Skalski znalazł się na gigantycznej lecz niewidzialnej huśtawce, a wielce szanowny gość bujał go na niej niczym guwernantka. Wtedy też Prawomił Skalski stracił przytomność i praktycznie nie wydając przy tym żadnego hałasu upadł na podłogę.

Brodaty mężczyzna nie okazując żadnych emocji, i nie zaszczyciwszy padniętego Skalskiego nawet mikrym spojrzeniem, cofnął dłoń i przyjrzał się jej uważnie, łapiąc umiejętnie ostry promień słońca wpadający przez naświetle drzwi wejściowych. Tylko wprawne oko mogłoby dostrzec niewielką igiełkę ukrytą pomiędzy palcami osłoniętymi skórzaną rękawiczką. Pokiwał głową z uznaniem, zawinął igiełkę w czystą białą chusteczkę i schował w kieszeni płaszcza. Z drugiej kieszeni wyjął telefon. Czekając na połączenie, przejrzał się jeszcze w lustrze wiszącym w przedpokoju i pokazał sam sobie język.

- Cztery-cztery-siedem, Jolanta do Maksymiliana. Słyszycie mnie? Ciotka oddała pranie, he-he. Możecie wchodzić. Zdejmujcie drony i informatyków. Wszystko zabezpieczone.

Trzy minuty później do przedpokoju weszło kilka osób. Wszyscy mieli bardzo poważne miny i wszyscy dzierżyli w dłoniach nowoczesne walizeczki z aluminium. Na czarne kurty nałożyli żółte odblaskowe kamizelki z dużym czarnym napisem na plecach -  "Policja Szczepionkowa". Najpierw popatrzyli na leżące ciało, potem zawiesili pytający i odrobinę przy tym maślane spojrzenia na swoim szefie.

- Ten już śpi - odparł na to mężczyzna, wciąż nie mogąc przestać podziwiać samego siebie w lustrze - reszta pacjentów jest gdzieś w domu. Szukajcie ich, tylko spokojnie, nie powinno być już problemów. To kobieta i dwójka dzieci. W razie co, wołajcie mnie.

Osobnicy kiwnęli głowami i demonstracyjnie służbowym krokiem ruszyli w głąb mieszkania.

Wtedy drzwi wejściowe znów się otworzyły. Tym razem wszedł wysoki, szczupły, również elegancki mężczyzna, o ciemnych włosach, w okularach w czarnej oprawce.

- No dobrze, udało ci się, Łukasz, nie wierzyłem że to przejdzie - mruknął niechętnie patrząc na leżącego na podłodze Skalskiego. - Ale żeś go podpuścił, normalnie jak Szewczyk Dratewka, he, he. W dodatku taki grubas...

- Nigdy mi nie wierzysz - uśmiechnął się brodacz. - A gdzie "szczęść Boże", Mateusz, co?

Zarechotali obaj. Mężczyzna zwany Mateuszem, poklepał Łukasza po ramieniu.

Brodacz spojrzał raz jeszcze w lustro. Chwycił się dłonią gdzieś w okolicach przełyku i chwilę majstrował pod węzłem krawata. Potem wykonał gest jakby zdejmował czapkę. Z jego twarzy z dziwnym i w gruncie rzeczy nieprzyjemnym mlaszczącym odgłosem zsunęła się cieniutka warstewka maski. Okulary spadły na podłogę. W lustrze pokazała się spocona i odrobinę zaczerwieniona na policzkach twarz bladego i jakby niewyspanego od miesięcy mężczyzny. Jego drobne loczki ugniecione pod maską śmiesznie się potargały, poprawił je ręką.

- No dobrze, Łukasz, twarz to rozumiem - rzucił mężczyzna nazwany Mateuszem. - Nasi technicy od Mariuszka, umieją robić cuda. Ale głos?

Mężczyzna nazywany Łukaszem, przystawił dłoń do ust, zakaszlał kilka razy i wypluł na otwartą dłoń maleńki czarny kształcik, o wielkości zwykłej pigułki na przeziębienie. Mężczyzna zwany Mateuszem aż cmoknął z wrażenia.

- Czip głosowy? Wiedziałem, że nad nim pracują, ale że już jest gotowy...  Fantastyczna robota, Łukasz, to był ostatni antyszczepionkowiec w tym województwie. Uparłeś się na samodzielną akcję, byłem przeciwny, ale wyszło na twoje, możemy już stąd iść? Mam kupę roboty w pałacu. Adrian dzwonił dziś rano z pięć razy. Wieczorem narada u starego. Ma być łączenie z Billem. Powariowali wszyscy...

Mężczyzna zwany Łukaszem uśmiechnął się do lustra, tym razem najzupełniej szczerze.

- To co, Mateusz, wódeczka? Czy wolisz winko?

Mężczyzna nazywany Mateuszem spojrzał na Łukasza dziwnym i bardzo poważnym wzrokiem.

- Co? Człowiek na moim stanowisku, w godzinach pracy, w biały dzień, na wódkę? - wtedy jego twarz zdecydowanie zmieniła charakter, szeroko się uśmiechnął. - Z najwyższą przyjemnością.

Zaśmiali się, zbili piątkę i przechodząc przez wciąż nieprzytomne ciało Skalskiego, opuścili jego gościnne progi.



tagi: prawica 

Marcin-K
3 maja 2020 09:59
11     1580    3 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

tomciob @Marcin-K
3 maja 2020 10:26

No "na grubo," jak mawiają w pewnych kręgach, ale... już im tam montują nowe bezpieczniki:

https://www.defence24.pl/soloch-potrzebna-ustawa-o-bezpieczenstwie-narodowym

zaloguj się by móc komentować

umami @Marcin-K
3 maja 2020 11:01

Potylico byłoby lepsze.

I nie szewczyk a cyrulik :)

Bardzo zabawne, a to Szczęść Boże! mnie również zwiodło i cały czas widziałem innego brodacza, aż mi się wyświetliła przed oczami reklama przyszłego prezydenta Bosaka z jego narracją.

zaloguj się by móc komentować

Autobus117 @Marcin-K
3 maja 2020 11:31

W 3 akapitach 8 razy nazwisko Hambura. Nie mógł Pan udostępnić nam swojej twórczości tak po prostu?

Co do okularów to taka historyjka. Knajpa dym ciemno wódk papierosy /dawne wspaniałe czasy/ mój kumpel siedzi w ciemnych okularach jakby przeciwsłonecznych. Podchodzi jakiś facet i zaczyna się czepiać , że szpanuje, a może nawet " stylizuje swój wizerunek " Kolega nie wytrzymał i powiedział tak: nim ci dam w mordę to proszę abyś na chwilę je założył, facet to zrobił /pilnowaliśmy/ oddał mu, powiedział przepraszam i wyszedł.

 

zaloguj się by móc komentować

adam-er @Marcin-K
3 maja 2020 19:28

19:18 słońce chyba jeszcze nie zaszło, a tu:  you make my day !!!

Chamburę (świeć Panie nad Jego duszą) odpuszczam, ale Prawomił Skalski... szacun!!!

Czytałem sobie podkładając w głowie (!) głos Adama Ferencego (lubiłem jego radiowy głos, gdy czytał powieści w odcinkach)... Może Ci się przyda na przyszłość (Prawomił - bardzo dobre) Mścichuj (zaszłyszne w jakimś kabarecie) :)

plus i pozdro ... kurde... wypatruję twoich notek nie tylko przez pryzmat Niderlandów (?)

 

 

 

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @tomciob 3 maja 2020 10:26
4 maja 2020 08:13

Na szczęście nic te kolejne ustawy tak naprawdę nie zmieniają, poza tym, że musimy płacić im pensje.

zaloguj się by móc komentować


Marcin-K @Autobus117 3 maja 2020 11:31
4 maja 2020 08:14

Jak miałem napisać tekst wokół Hambury nie używając jego nazwiska?

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @adam-er 3 maja 2020 19:28
4 maja 2020 08:14

Dzięki:)

No Niderlandy... Mam bilet na wrzesień, mam nadzieję że otworzą lotniska do tego czasu, bo miałem pomysły na parę notek z tego wyjazdu.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Marcin-K
4 maja 2020 09:38

Ja pana Stefana Hambury nie znałem. Pierwszy raz obiło mi się o uszy to nazwisko kilka lat po katastrofie smoleńskiej kiedy został pełnomocnikiem ofiar w sprawach o odszkodowania albo ich dobre imię, już nie pamiętam. Ale wzmożenie jakie zapanowało po jego śmierci i upamiętnienie z budowaniem pomnikowego wizerunku niezależnie od strony politycznego sporu w Polsce (GW, Wprost, wPolityce) pokazują na istnieje daleko idącego i głębokiego konsensusu w pewnych sprawach albo... umownej fikcyjności na podziały polityczne w Polsce sprzedawanej w postaci młócki medialnej naiwnemu tłumowi. Rzućmy więc okiem, ja rzucę, na zasługi pana Stefana dla budowy dla niego konsensualnego pomnika:

"Stefan Józef Hambura (ur. 1961 w Gliwicach, zm. 2 maja 2020 w Warszawie) – adwokat. Posiadał obywatelstwo polskie i niemieckie.

Pochodził ze śląskiej rodziny deklarującej narodowość niemiecką. W 1979 przesiedlił się z rodzicami do Republiki Federalnej Niemiec.

Absolwent Wydziału Prawa na Uniwersytecie Fryderyka Wilhelma III w Bonn. Podczas studiów i aplikacji odbywał praktyki także poza granicami Niemiec, w Holandii, Polsce i Stanach Zjednoczonych. Podjął pracę adwokata w prowadzonej przez siebie kancelarii adwokackiej w Berlinie. Specjalizował się w obszarze roszczeń cywilnoprawnych. Wykładał w Szkole Prawa Niemieckiego na Uniwersytecie Warszawskim.

Zajmował się w imieniu mieszkających w Niemczech polskich rodziców (z mieszanych polsko-niemieckich małżeństw) walką z urzędami ds. młodzieży (Jugendamt), które odebrały im dzieci na rzecz niemieckich współmałżonków.

W 2007 reprezentował Związek Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych, domagających się od niemieckiego ministerstwa finansów dodatku pielęgnacyjnego oraz zadośćuczynienia. Złożył m.in. zapytanie do Sądu Najwyższego, który sąd jest właściwy w tych sprawach. Żądania wobec Niemiec nie odniosły sukcesów.

W 2007 był pełnomocnikiem Anny Walentynowicz w wygranej sprawie przeciwko twórcom filmu Strajk w reżyserii Volkera Schlöndorffa, którym sąd zakazał utożsamiania bohaterki Agnieszki z działaczką NSZZ „Solidarność”, gdyż historia przedstawiona w filmie znacząco i na niekorzyść jej wizerunku różni się od jej biografii.

2009 zwrócił się w imieniu najważniejszych organizacji polonijnych w Niemczech pisemnie do kanclerz Angeli Merkel w sprawie uchylenia nazistowskiego rozporządzenia w sprawie organizacji polskiej grupy narodowej, dyskryminującego polską mniejszość, odbierającego jej status mniejszości narodowej i konfiskującego mienie organizacji polskich. Apel w sprawie uchylenia nazistowskiego rozporządzenia stanowił pierwszą od lat wspólną inicjatywę organizacji polonijnych w Niemczech.

W kwietniu 2010 został pełnomocnikiem Andrzeja Melaka (brata Stefana Melaka) i Janusza Walentynowicza (syna Anny Walentynowicz) – rodzin ofiar katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku. W lipcu 2010 złożył doniesienie do warszawskiej prokuratury, w związku z podejrzeniem działania przez Donalda Tuska i pełniącego obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej poprzez rezygnację ze wspólnego polsko-rosyjskiego śledztwa w sprawie przyczyn smoleńskiej katastrofy. Jako pełnomocnik rodzin ofiar katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku przyczynił się do skazania w 2019 Tomasza Arabskiego, byłego szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Miał on według sądu dopuścić do lotu rządowego Tupolewa na nieczynne lotnisko Siewiernyj w Smoleńsku.

Był również doradcą polskiego Episkopatu w sprawie Karty Praw Podstawowych UE.

Był autorem i współautorem publikacji o tematyce prawniczej. Wspólnie z Mariuszem Muszyńskim wydał pierwsze w Polsce komentarze do traktatów Unii Europejskiej.

Brał udział w audycjach telewizyjnych, m.in. w Telewizji Trwam, TVP, Telewizji Republika oraz w Radiu Maryja. Publikował w „Der Tagesspiegel”, „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, „Wprost”, „Naszym Dzienniku”, „Rzeczpospolitej” i „Gazecie Polskiej”. Był także prelegentem klubu „Gazety Polskiej".

W 2017 Stefan Hambura przez 15 dni prowadził głodówkę na ulicach Berlina – na początku wraz z Marcinem Masnym, który musiał przerwać protest z powodu pogorszenia stanu zdrowia – mającą zwrócić uwagę na sytuację niemieckiej Polonii, której odmawia się praw należnych mniejszości narodowej w Niemczech.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2014 był liderem listy Polski Razem Jarosława Gowina w okręgu obejmującym województwo pomorskie, zdobywając 2793 głosy (partia nie osiągnęła progu wyborczego). Został później prezesem Światowego Kongresu Polaków. Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 został ogłoszony liderem listy Ruchu Prawdziwa Europa w okręgu obejmującym województwo śląskie, jednak partia nie zarejestrowała listy w tym okręgu". Koniec cytatu - podkreślenia moje

Źródło:

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Stefan_Hambura

Tu nie potrzeba żadnych stylizowanych okularów aby zobaczyć niezwyczajną konsensualność tej biografii. Oczywiście o rodzicach i wyznaniu nic nie ma. No a wspólne polsko-rosyjskie śledztwo daje mi bardzo wiele do myślenia.

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Marcin-K
4 maja 2020 09:43

Świeć Panie nad duszą mecenasa Hambury

zaloguj się by móc komentować

tomciob @gabriel-maciejewski 4 maja 2020 09:43
4 maja 2020 09:44

Tak, niech odpoczywa w pokoju.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować