-

Marcin-K

Czy Tokarczuk będzie musiała oddać Skobla?

Jednak stosowana w literaturze fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy

Wciąż tkwię w stanie, w którym wszystko co aktualnie dzieje się w polityce wydaje mi się absolutnie nie warte już nie mówię tekstu, ale nawet chwilowego podwyższenia ciśnienia, choćby w jednej dziesiątej równego temu, gdy na przykład chcemy włączyć telewizor a nie wiemy gdzie jest pilot. Nie wiem – czy to już jakieś ostateczne wypalenie i nigdy nic już będzie takie samo, czy może nagle pojutrze obudzę się i znów jak dawniej zacznę się emocjonować tym, że na przykład jakiś Nitras powiedział kolejną bzdurę. Oby. W każdym razie zdarzają się tylko ledwie zauważalne drgnięcia powietrza, które przyciągają moje zainteresowanie – takowe pojawiło się, gdy przeczytałem u Karnowskich relację z przemówienia jakie wygłosiła pisarka Tokarczuk Olga w Szwecji, tam gdzie rozdają słynne już Skoble. I muszę przyznać, że to naprawdę jest coś niebywałego. Zanim zacznę odnosić się bezpośrednio do konkretów wspomnę tylko, że owo przemówienie okraszone zostało przez autorkę tytułem, uwaga, uwaga, „Czuły narrator”. Będzie dobrze i będzie wesoło oraz czy będzie zabawa? Ja myślę że będzie.

W ten sposób niereligijna młoda kobieta, moja mama, dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora

Zacznę jednak od akapiciku poświęconego wyglądowi laureatki. Widać że została wymoczona, wymyta, zbalsamowana odpowiednio i wywoskowana. Jakaś stylistka, opłacona pewnie ze skoblowej nagrody, ogarnęła trochę tego naszego Predatora – nakazano jej nie pokazywać się jej tam w tej Szwecji w jej ulubionej szmacie na głowie. Szmata została w pisowskiej Polsce, na nos za to włożono jej okulary w oprawce, w których ostatnio chadza nasz kochany Miś Kamiński.

Do tego wciśnięto ją w coś w rodzaju żałobnego tużurka. Daję słowo, tak atrakcyjnej i przyciągającej wzrok niewiasty nie widziałem już od bardzo dawna. Podejrzewam że może dopiero jakby obok niej stanęła Monika Belucci to  dopiero byłbym w stanie odciągnąć wzrok od szanownej Skoblistki. Cieszy mnie to, że słynna na cały świat uroda polskich kobiet i szyk damski zostały w Szwecji zademonstrowane z taką mocą i tak zwanym, jak to mówi młodzież, wypiardem.

Początkowo miałem szczery zamiar żeby powrzucać tu kolejne fragmenty tego dziwacznego monologu naszej Skoblistki, ale przyznaję się bez bicia, że w pewnej chwili po prostu wymiękłem i odpuściłem. Stopień nagromadzenia idiotyzmów, egzaltacji i zwyczajnej, najczystszej durnoty jest nie do przetrawienia. Załączam na dole link – niechże każdy kto ma ochotę się z tym stekiem debilizmu zapozna. Jest tam wszystko: rozbity imbryk z bajek Andersena, krótka historia rozwoju świata, zombie, umierająca planeta i tego typu fajności.  Motywem przewodnim monologu było jednak to, że tak naprawdę to zdaniem Skoblistki dotychczasowe metody literackiej narracji się skończyły, bo świat zmienia się tak szybko, że dotychczasowe narzędzia się zużyły. Notabene – czuć w tym wszystkich duch innego słynnego polskiego Skoblisty. Ten świat fantasy, te skacowane filozoficznie teorie, ten zmieniający się świat wymagający naprawy. Może to jest jakaś odmiana intelektualnego trądu?

Tak jestem skonstruowany, że nawet w chwilach intelektualnej bezradności, staram się jednak sprowadzić rzecz do jakiegoś dającego się łatwo sprecyzować konkretu i to najlepiej takiego prozaicznego. A cóż może być bardziej prozaicznego niż zwyczajna i okrutna codzienna polityka? Po cóż bowiem inwestuje się pieniądze w kogoś tak kompletnie beznadziejnego jak Olga Tokarczuk? No przecież nie dla jej książczyn. Ona miała od początku swoje określone zadania do wykonania, nawet jeśli nie zostały one wyartykułowane prosto w jej zażywne oblicze.

No właśnie. I dlatego jestem jednak przekonany, że całość „Czułego narratora” musiała mocno rozczarować całą tę wesołą antypisowską hordę, wszak z tego co wychodzi z fragmentów pokazanych u Karnowskich nasza Skoblistka nie wypowiedziała ani razu jakże istotnego akronimu „PiS”. Po co ona w takim razie tam pojechała? – zapyta pewnie niejeden zakredytowany dżentelmen wpatrujący się ze swojego wilanowskiego balkonu na otaczający zewsząd tę wyspę normalności polski syf i folklor. A gdzie Kaczor, karzeł, karakan, dziad, cham, wstrętny dyktator, kurdupel, świnia? Co to jest „Czuły narrator”, do jasnej cholery? Same okulary Misia Kamińskiego to zdecydowanie za mało w obliczu tak gwałtownych potrzeb.

Zanim jednak spadną na biedną głowę lauratczycy głosy, by ona w cholerę zwróciła tego całego Skobla, skoro na forum światowym nie umie przywalić Karakanowi w jego wstrętny łeb, to pozwolę jednak zwrócić uwagę Wilanowian na pewien trop. Mówi bowiem Skoblistka:

Zapewne wkrótce pojawi się jakiś geniusz, który będzie mógł skonstruować zupełnie inną, niewyobrażalną dziś jeszcze narrację, w której zmieści się wszystko co istotne. Taki sposób opowiadania z pewnością nas zmieni, porzucimy stare krepujące perspektywy i otworzymy się na nowe, które przecież istniały gdzieś tu zawsze, ale byliśmy na nie ślep

Tymczasem przecież Geniusz już się rzecz jasna pojawił – niebawem wydaje księgę która faktycznie będzie zupełnie nowym sposobem opisywania świata i drążących go problemów. Księga ukaże się już 12 grudnia, a będzie miała tytuł „Szczerze”. Jestem przekonany że wszystkie troski i niepokoje Skoblistki zostaną ran na zawsze ugaszone. Niechże więc Wilanowianie czytają ten akapit tak długo aż w końcu zrozumieją ukryty "mesydż" Skoblistka wysłała w świat. I co? Nie warto było było jednak płynąć przez trzy dni do Sztokholmu skleconą z europalet tratwą? No bo chyba nikt mi nie powie, że ona tam poleciała samolotem. No bez jaj.

Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy. (…) Stajemy się wyznawcami prostych sił – fizycznych, społecznych, ekonomicznych, które poruszają nami, jakbyśmy byli zombie. I w takim świecie rzeczywiście jesteśmy zombie. Dlatego tęsknię do tamtego świata od imbryka.

https://wpolityce.pl/kultura/476596-tokarczuk-w-sztokholmie-cos-jest-ze-swiatem-nie-tak



tagi: skobel 

Marcin-K
7 grudnia 2019 19:29
47     3102    8 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

stanislaw-orda @Marcin-K
7 grudnia 2019 19:38

ciszej nad tą Olgą

zaloguj się by móc komentować

BTWSelena @Marcin-K
7 grudnia 2019 19:59

Ależ oczywiście,przemówienie poruszające najbardziej zatwardziałe serca,bo np" piszę fikcję, ale nigdy nie jest to coś wyssanego z palca. " - nie z palca,lecz wyssanego z mlekiem matki,Olaga miała przynajmniej takie intencje.Pani Olga ciutkę się przejęzyczyła z wrażenia.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @stanislaw-orda 7 grudnia 2019 19:38
7 grudnia 2019 20:06

To już było moje ostatnie wspomnienie o niej - obiecuję

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @BTWSelena 7 grudnia 2019 19:59
7 grudnia 2019 20:07

Brakowało tylko żeby wspomniała że jest to fikcja autentyczna:)

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @Marcin-K
7 grudnia 2019 22:28

spokojnie...widzę ląd ;-) szwendajac się po necie jak to małpiszon, zobaczyłem linka z 60% zniżką na książki naszej noblystki...   no i ciekawi mnie czy też bierze udział w sabatach czarownic o jakich wspomniała prof. dr Magdalena Środa... przypominam, Środa jest profesorem uczelni, doktoratem... nauczycielem akademickim... no i spotyka się na... sabatach czarownic (??)  znowu nie wiem co gorsze... fakt, kobieta z tytułami naukowymi czy fakt, że tańczy nago z wyuzdaniem i z rozwianym włosem... być może umazana krwią... no i teraz dodajmy do tego naszą noblystkę, panią dr spurek...

poniżej w tylewizji pierwsze parę minut tego programu... środa udziela wywiadu w gw*** i traktowana jest serio (??!!)... prawa uchodzcy dla szczurów i karaluchów ciekawe co noblystka na to ? ;-)

a zestawienie fotek super...chyba korzystają z usług tego samego choreografa... 

zaloguj się by móc komentować

Pioterrr @Marcin-K
7 grudnia 2019 22:48

Coś mi się wydaje, że ona może wcale nie jest taka głupia. Wiedziała, że musi coś zrobić z tym kołtunem na głowie i jakoś się ubrać na tę galę, to i odpowiednio skroiła swoje przemówienie. Przecież ono było skierowane do tej wypindrzonej bandy, która dała jej tę nagrodę. Musiała ich utwierdzić w przekonaniu, że słusznie zrobili. Stąd zapewne te wkręty o Kolumbie i przyczynie małej epoki lodowcowej.

Dla zwykłego rozsądnego człowieka to będzie stek bzdur, ale ta banda zapewne cmokała z zadowolenia nad tymi wykwitami intelektu noblistki.

PS. To o Kolumbie jest tak głupie, że aż musiałem sprawdzić w wiki - rzeczywiscie ktoś tak uważa. Od 2011 roku.

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @Pioterrr 7 grudnia 2019 22:48
7 grudnia 2019 23:10

pan naprawdę myśli że oni nie wiedzą, że biorą udział w przedstawieniu ? moim zdaniem oni dobrze wiedzą, ze biorą udział w hecy bo za to im płacą siły tajemne...

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Marcin-K
8 grudnia 2019 01:11

Witam.

Notka natchnęła mnie do poszukiwań. Czemu? Nie wiem. Czego? Też nie wiem. A może jednak wiem. Pamiętam jak Lech Wałęsa dostał Nobla. Jakie to było dla mnie zaskakujące i jak Wałesa urastał w moich oczach. A teraz wiem jaką rolę odegrał zarówno w Solidarności jak i przemianach przełomu PRL-IIIRP i wiem, że ta nagroda mu w tym pomogła. A więc jestem nieufny. Co dalej? W notce a dokładniej w załączonym na jej końcu linku jest taki opis promocji nowej polskiej noblistki w Szwecji:

"Wykłady odbywają się w Sali Giełdy Akademii Szwedzkiej, która wypełniła się już słuchaczami.

Są wśród nich m.in. p.o. ambasador RP w Sztokholmie Iwona Jabłonowska, dyrektor Instytutu Polskiego Paweł Ruszkiewicz, wieloletnia pracownica Instytutu Halina Goldfarb, która promowała twórczość Tokarczuk w Szwecji.

Obecna jest także Mika Larsson, była attaché kulturalna ambasady Szwecji w Warszawie, która towarzyszyła w 1996 r. Wisławie Szymborskiej podczas Tygodnia Noblowskiego".

Cóż mnie tu zainteresowało? Halina Goldfarb promotorka twórczości noblistki w Szwecji. W polskojęzycznym Googlu nie znalazłem o tej pani nic. Dopiero na stronie instytutu w języku szwedzkim z tłumaczeniem Googla mam to:

"Halina Goldfarb
Lider projektu, głównie w dziedzinie filmu, muzyki klasycznej, jazzu, literatury i projektów historycznych, takich jak wystawy 68 marca i Solidarność.

Urodzona w Łodzi, mieszka w Szwecji od 1969 roku.
Licencjat na Uniwersytecie w Uppsali, którego głównym tematem jest estetyka. W latach 80. pracowała w biurze informacyjnym Solidarity w Sztokholmie. Pracowała jako tłumacz i była zaangażowana w kilka projektów kulturalnych.

W Instytucie Polskim od 1999 roku". źródło

Ciekawy życiorys, nieprawdaż. 

Tu się chwilę zatrzymam bo chcę podzielić komentarz na części.

zaloguj się by móc komentować

bendix @Marcin-K
8 grudnia 2019 01:31

Opowiadanie mistrzostwo. Plus.

wilanowianie mnie rozbiło. wilanów 400% normy.

zaloguj się by móc komentować

Pioterrr @gorylisko 7 grudnia 2019 23:10
8 grudnia 2019 01:43

Niektórzy zapewne wiedzą, że to szopka. Ale są i tacy, którzy święcie wierzą w tę szopkę. Sporo z tych, którzy wiedzieli, że to szopka odeszło po przekrętach z ubiegłych lat. Zostali wyznawcy szopki.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @tomciob 8 grudnia 2019 01:11
8 grudnia 2019 02:16

To może coś jeszcze o spotkaniach poprzedzających powstanie Biura informacyjnego Solidarności w Sztokholmie:

"Jednym z ważniejszych efektów wprowadzenia stanu wojennego było zablokowanie możliwości powrotu do kraju wielu działaczom „Solidarności”, którzy przebywali na Zachodzie. 16 grudnia doszło do zebrania komitetu koordynacyjnego w Paryżu, w którym znaleźli się m.in. Seweryn Blumsztajn, Sławomir Czarlewski, Jacek Kaczmarski, Zbigniew Kowalewski. Z Komitetem współpracowali także intelektualiści: Krzysztof Pomian, Aleksander Smolar, Ludwik Stomma, Georges Mink i Jean-Charles Szurek.

17-18 grudnia w Zurychu odbyło się spotkanie specjalnej Grupy Roboczej, w którym wzięli udział Mirosław Chojecki, Piotr Naimski, Bohdan Cywiński, Seweryn Blumsztajn, Zbigniew Kowalewski, Stefan Trzciński, Jakub Święcicki, Ireneusz i Mieczysław Maligłówkowie i Józef Przybylski, reprezentujący środowiska solidarnościowe z różnych krajów świata. W spotkaniu wzięli udział także Agnieszka Holland, ks. Franciszek Blachnicki oraz przedstawiciele międzynarodowych central związkowych: Stefan Nędzyński – sekretarz generalny Międzynarodowej Organizacji Związków Zawodowych Pracowników Łączności z Genewy i Jan Kułakowski – sekretarz generalny Światowej Konfederacji Pracy z Brukseli. Pomoc w finansowaniu i organizowaniu swojej działalności otrzymali przede wszystkim ze strony zachodnich związków zawodowych". źródło IPN

Ciekawe jest zwłaszcza nazwisko Piotra Naimskiego. No ale kończę, a kończę z uśmiechem

 

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @tomciob 8 grudnia 2019 02:16
8 grudnia 2019 03:26

a czy pani agnieszka holland już wtedy z laleczkami wuduu była ? qrnaaa jego biedrona...same znajome nazwiska...postymp jak diabli... apage satanas... ;-)

ino patrzeć kiedy powstanie szkoła latania na miotłach albo szkolenia sikania na stojaco dla pań co poniektórych... same dobre nazwiska... sam kożuch...znaczy się śmietanka towarzyska...

wolność dla buraków... eeeechchch

zaloguj się by móc komentować

bendix @tomciob 8 grudnia 2019 02:16
8 grudnia 2019 10:18

smolar i blumsztajn. Jakież to oczywiste.

zaloguj się by móc komentować

lchlip @Marcin-K
8 grudnia 2019 12:57

Co za bagno.

Gotowe do przedrukowania w niemieckiej gadzinówce o "polaczkach", zbalsamowanej i wywoskowanej Tokarczuk w okularach oraz oczywiście o tym wstrętnym Kaczorze.

Polacy!
Kupujmy i czytajmy książki!
Popularyzujmy literaturę!
I oblewajmy się błotem!

 

zaloguj się by móc komentować

tomciob @lchlip 8 grudnia 2019 12:57
8 grudnia 2019 13:56

To znaczy na Wp czy w Onecie?

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @gorylisko 7 grudnia 2019 22:28
8 grudnia 2019 14:44

Środa nie ma na szczęście żadnego znaczenia. Ona nie ma wpływu na nic, ani nikogo nie obchodzi. Tokarczuk ma chociaż Nobla - możemy się na to zżymać, ale to jest fakt. A co osiągnęła w życiu Środa? Jakiś dorobek, pozycja? Nic. To właśnie media prawicowe jej dają jakąś resztkę życia

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @lchlip 8 grudnia 2019 12:57
8 grudnia 2019 14:46

Oho, wielki come back naczelnego moralisty internetu widzę. Powiem Ci że mnie się strasznie podoba jak ty się tak pięknie zapalasz w obronie jednych, a wobec drugich milczysz jak głaz.  Żebyś chociaż, kuźwa, chociaż raz na dziesięć przypadków ten swój święty gniew skierował w inną stronę. Przypominasz mi w tym mojego kochanego szefa. Że ty jakiejś wysypki nie dostaniesz od tej hipokryzji.

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @bendix 8 grudnia 2019 01:31
8 grudnia 2019 14:46

Wilanowianie - to w sumie dobry tytuł na jakiś sitcom:)

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @tomciob 8 grudnia 2019 01:11
8 grudnia 2019 14:47

Oni mają w ogóle rewelacyjne te życiorysy. I jakże te ich wspólne "dzieje" się zawsze łączą w jedno po latach. Są wszędzie tam gdzie trzeba i zawsze gdzieś koło "kultury i sztuki".

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @Pioterrr 7 grudnia 2019 22:48
8 grudnia 2019 14:50

Ona chyba powiedziała, że 60 mln Indian zgineło. Ciekawe jak to policzyła, jakim kalkulatorem.

Trochę jej właściwie współczuję. Bo ona musiała zadowolić i tych na tej sali, czyli jakkolwiek się ubrać tak żeby wstydu nie narobić i poopowiadać trochę kompletnie wypranych z treści banialuków, a z drugiej - są jeszcze ci, którzy tutaj ją wyparli do przodu i oni być może oczekiwali od niej jednak jakiegoś bardziej konkrektnego uderzenia politycznego. Tak sądżę chociaż nie mam na to dowodów.

zaloguj się by móc komentować

gorylisko @Marcin-K 8 grudnia 2019 14:50
8 grudnia 2019 15:22

zdaje się, że dlatego dostała tym noblem... miała chyba zagrzmieć w obronie natury, szczurów, karaluchów i w ogóle przeciw węglowi, reindustrializacji w Polsce... coś tam bąkneła...  w Krakowie węglem i drewnem w piecu palić nie można ale jej książki, przecena 60% ale trzeba chyba magistratu spytać czy można książkami palić w piecach no i tą gw***

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Marcin-K
8 grudnia 2019 16:50

Wrzućmy tu może (ja wrzucę) tę mowę noblowską pani Olgi, abyśmy wiedzieli o czym ono jest:

"Pierwsze zdjęcie, jakie świadomie przeżyłam, to zdjęcie mojej matki, zanim mnie jeszcze urodziła. Zdjęcie jest niestety czarno-białe, przez co ginie wiele szczegółów, stając się zaledwie szarymi kształtami. Światło jest miękkie i deszczowe. Chyba wiosenne. I najpewniej sączy się przez okno, utrzymując pokój w ledwie zauważalnym blasku.

W słodkim pobliżu wieczności
Mama siedzi przy starym radiu, takim, które miało zielone oko i dwa pokrętła. Jedno do regulowania głośności, drugie do wyszukiwania stacji. To radio stało się potem towarzyszem mojego dzieciństwa i z niego dowiedziałam się o istnieniu Kosmosu. Kręcenie ebonitową gałką przesuwało delikatne czułki anten i w ich zasięg trafiały rozmaite stacje: Warszawa, Londyn, Luksemburg, albo Paryż. Czasami jednak dźwięk zamierał, jakby pomiędzy Pragą a Nowym Jorkiem, Moskwą a Madrytem, czułki anteny natrafiały na czarne dziury. Wtedy przechodził mnie dreszcz. Wierzyłam, że poprzez to radio odzywają się do mnie inne układy słoneczne i galaktyki, które wśród trzasków i szumów wysyłają mi wiadomości, a ja nie umiem ich rozszyfrować.

Wpatrując się w to zdjęcie, jako kilkuletnia dziewczynka, byłam przekonana, że mama szukała mnie kręcąc gałką radia. Niczym czuły radar penetrowała nieskończone obrazy Kosmosu, próbując dowiedzieć się kiedy i skąd przybędę.

Jej fryzura i ubiór, duży dekolt w łódkę, wskazują kiedy zrobiono to zdjęcie. To początek lat 60. ubiegłego wieku. Patrząca gdzieś poza kadr, nieco zgarbiona kobieta, widzi coś, co nie jest dostępne oglądającemu to zdjęcie. Jako dziecko rozumiałam to tak, że ona patrzy w czas. Na tym zdjęciu nic się nie dzieje. To fotografia stanu, nie procesu. Kobieta jest smutna, zamyślona, jakby nieobecna. Kiedy ją potem pytałam o ten smutek, a robiłam to wiele razy, żeby zawsze usłyszeć to samo, mama odpowiadała, że jest smutna, bo jeszcze się nie urodziłam, a ona już do mnie tęskni.

Jak możesz do mnie tęsknić, skoro mnie jeszcze nie ma – pytałam. Wiedziałam już, że tęskni się za kimś, kogo się utraciło, że tęsknota jest efektem strachu. Ale może być też odwrotnie – odpowiadała – jeżeli się do kogoś tęskni, to on już jest.

Ta krótka wymiana zdań, gdzieś na zachodniej, polskiej prowincji pod koniec lat 60. XX wieku, wymiana zdań między moją mamą i mną, małym dzieckiem, utkwiła mi na zawsze w pamięci i dała zapas mocy na całe życie.

Wyniosła bowiem moje istnienie poza zwyczajną, materialność świata i przypadkowość, poza przyczynę i skutek, oraz poza prawa prawdopodobieństwa. Umieściła je niejako poza czasem, w słodkim pobliżu wieczności.

Zrozumiałam moim dziecięcym umysłem, że jest mnie więcej niż sobie do tej pory wyobrażałam. I nawet, jeżeli powiem: jestem nieobecna, to i tak na pierwszym miejscu znajduje się jestem. Najważniejsze i najdziwniejsze słowo świata.

W ten sposób, niereligijna, młoda kobieta – moja mama – dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora.

Lepsze stare coś, niż nowe nic?
Świat jest tkaniną, którą przędziemy codziennie na wielkich krosnach w informacji, w dyskusji, filmów, książek, plotek, anegdot. Dziś zasięg pracy tych krosien jest ogromny. Za sprawą internetu prawie każdy może brać udział w tym procesie odpowiedzialnie i nieodpowiedzialnie, z miłością i nienawiścią, ku dobru i ku złu, dla życia i dla śmierci. Kiedy zmienia się ta opowieść, zmienia się świat. W tym sensie świat jest stworzony ze słów.

To, jak myślimy o świecie i co chyba ważniejsze, jak o nim opowiadamy ma więc olbrzymie znaczenie. Coś, co się wydarza, a nie zostaje opowiedziane przestaje istnieć i umiera.

Wiedzą o tym bardzo dobrze nie tylko historycy, ale także, a może przede wszystkim, wszelkiej maści politycy i tyrani. Ten, kto ma i snuje opowieść, rządzi.

Dziś problem polega na tym, że nie mamy jeszcze gotowych narracji nie tylko na przyszłość, ale nawet na konkretne teraz, na ultra szybkie przemiany dzisiejszego świata. Brakuje nam języka, brakuje punktów widzenia, metafor, mitów i nowych baśni.

Jesteśmy za to świadkami, jak te nieprzystające, zardzewiałe i anachroniczne stare narracje próbuje się wprzęgnąć do wizji przyszłości. Może wychodząc z założenia, że lepsze stare coś, niż nowe nic.

Albo próbując w ten sposób poradzić sobie z ograniczeniem własnych horyzontów. Jednym słowem brakuje nam nowych sposobów opowiadania o świecie.

Ja opowiadam, ty opowiadasz…
Żyjemy w rzeczywistości narracji pierwszoosobowych i zewsząd dochodzi nas wielogłosowy szum. Mówiąc pierwszoosobowe, mam na myśli ten rodzaj opowieści, który zatacza wąskie kręgi tworzone wokół ja twórcy, piszącego mniej lub bardziej wprost tylko o sobie i poprzez siebie. Uznaliśmy, że ten rodzaj zindywidualizowanego punktu widzenia, głos z ja, jest najbardziej naturalny, ludzki, uczciwy, nawet jeżeli rezygnuje z szerszej perspektywy. Opowiadać w tak rozumianej pierwszej osobie to tkać absolutnie niepowtarzalny wzór, jedyny w swoim rodzaju, to mieć jako jednostka poczucie autonomii, być świadomym siebie i swojego losu. To jednak znaczy także budować opozycję ja i świat, a ta bywa alienująca.

Myślę, że narracja prowadzona w pierwszej osobie jest bardzo charakterystyczna dla współczesnej optyki, w której jednostka pełni rolę subiektywnego centrum świata.

Cywilizacja Zachodu jest w dużej mierze zbudowana i oparta właśnie na owym odkryciu ja, które stanowi jedną z najważniejszych miar rzeczywistości. Człowiek jest tu głównym aktorem, a jego osąd, mimo że jeden z wielu, traktowany jest zawsze z uwagą i z powagą. Opowieść snuta w pierwszej osobie wydaje się być jednym z największych odkryć cywilizacji ludzkiej. Jest czytana z namaszczeniem i darzona zaufaniem. Ten rodzaj opowieści, kiedy widzimy świat oczami jakiegoś ja i słuchamy świata w jego imieniu buduje więź z narratorem, jak żaden inny i każe postawić siebie w jego niepowtarzalnej pozycji.

Nie da się przecenić tego, co pierwszoosobowa narracja zrobiła dla literatury i w ogóle dla ludzkiej cywilizacji. Przerobiła opowieść o świecie jako miejscu działań herosów, czy bóstw, na które nie mamy wpływu.

Na naszą indywidualną historię i oddała scenę ludziom takim samym, jak my, na dodatek z takimi samymi, jak my łatwo się zidentyfikować, dzięki czemu to między narratorem opowieści, a czytelnikiem, czy słuchaczem rodzi się emocjonalne porozumienie bazujące na empatii. Ta zaś, ze swej natury zbliża i niweluje granice. Bardzo łatwo jest zatrzeć w opowieści granice między ja narratora i ja, czytelnika. A powieść, która wciąga, wręcz liczy na to, że granica ta zostanie zniesiona i unieważniona i to czytelnik dzięki empatii stanie się na jakiś czas narratorem.

Literatura stała się więc polem wymiany doświadczeń, agorą, gdzie każdy może opowiedzieć swój własny los, albo dać głos swojemu alter ego. Jest to przy tym przestrzeń demokratyczna. Każdy może się wypowiedzieć, każdy może też dokonać kreacji głosu, który mówi. Chyba jeszcze nigdy w historii człowieka tak wielu ludzi nie zajmowało się pisaniem i opowiadaniem. Wystarczy spojrzeć na pierwsze z brzegu statystyki.

Kiedy odwiedzam targi książek widzę, jak wiele wydawanych książek dotyczy właśnie tego, autorskiego ja. Instynkt ekspresji może równie silny, jak inne instynkty, które projektują nasze życie najpełniej objawia się w sztuce. Chcemy być zauważeni, chcemy poczuć się wyjątkowi. Narracje typu „opowiem ci moją historię”, „opowiem ci historię mojej rodziny”, albo „opowiem ci, gdzie byłam” to dziś najpopularniejsze gatunki literackie.

Jest to fenomen na wielką skalę, także i dlatego, że dzisiaj powszechnie potrafimy posługiwać się pismem i wielu ludzi osiąga tę kiedyś zastrzeżoną dla nielicznych umiejętność wyrażania siebie samego w słowie i opowieści.

Chór samych solistów i literatura branżowa
Paradoksalnie jednak wygląda to na chór złożony z samych solistów. Głosy nakładają się na siebie, rywalizują o uwagę, poruszają po podobnych traktach, ostatecznie wzajemnie się zagłuszając. Wiemy o nich wszystko. Jesteśmy w stanie utożsamić się z nimi i przeżyć ich życie, jak swoje. Mimo to jednak doświadczenie czytelnicze zaskakująco często jest niekompletne i rozczarowujące, bo okazuje się, że

ekspresja autorskiego ja nie daje gwarancji uniwersalności. Czego nam brakuje, to jak się zdaje parabolicznego wymiaru opowieści. Bohater paraboli jest bowiem zarazem sobą, człowiekiem żyjącym w określonych warunkach historycznych, czy geograficznych, a jednocześnie wykracza daleko poza ten konkret, stając się każdym i wszędzie.

Kiedy czytelnik śledzi czyjąś historię opisaną w powieści może utożsamić się z losem opisywanej postaci i rozważać jej sytuację, jak swoją. W paraboli zaś musi zrezygnować zupełnie ze swojej odrębności i stać się każdym.

W tym wymagającym psychologicznie zabiegu parabola znajdując dla różnych losów wspólny mianownik uniwersalizuje nasze doświadczenie, a jej niedostateczna obecność w literaturze jest świadectwem bezradności. Być może żeby nie utonąć w wielości tytułów i nazwisk zaczęliśmy dzielić ogromne, lewiatanowe ciało literatury na gatunki, które traktujemy, jak dziedziny w sporcie, a pisarzy i pisarki, jak wyspecjalizowanych zawodników.

Ogólne skomercjalizowanie rynku literackiego doprowadziło do podziału na branże. Odtąd odbywają się targi i festiwale literatury takiej, czy siakiej, zupełnie osobno, tworząc klientelę czytelników, którzy chętnie zatrzaskują się w kryminale, fantasy, czy science-fiction. Cechą szczególną tej sytuacji jest to, co miało jedynie pomóc księgarzom i bibliotekarzom w uporządkowaniu na półkach ogromu wydawanych książek, a czytelnikom pomagało zorientować się w wielkości oferty, stało się abstrakcyjnymi kategoriami, w które już nie tylko wrzuca się zaistniałe dzieło, ale według których zaczynają pisać sami pisarze.

Coraz częściej gatunkowe dzieło przypomina foremkę do ciasta, która produkuje bardzo podobne rezultaty. Ich przewidywalność uważana jest za cnotę, ich banalność za osiągnięcie. Czytelnik wie, czego ma się spodziewać i dostaje dokładnie to, co chciał.

Zawsze intuicyjnie byłam przeciwko takim porządkom, ponieważ prowadzą one do ograniczenia wolności pisarskiej, do niechęci wobec eksperymentu i transgresji, która jest istotną cechą tworzenia w ogóle. I zupełnie wykluczając z procesu twórczego wszelką ekscentryczność, bez której nie ma sztuki.

Dobra książka nie musi opowiadać się za swoją gatunkową przynależnością. Podział na gatunki jest wynikiem skomercjalizowania całej literatury i efektem traktowania jej jako produktu do sprzedaży z całą filozofią brandu, targetu i tym podobnych wynalazków współczesnego kapitalizmu.

XXI wiek, czyli czas seriali, które hipnotyzują jak używka
Możemy mieć dziś wielką satysfakcję, że jesteśmy świadkami powstania nowego sposobu opowiadania świata, jaki niesie ze sobą serial filmowy, a którego ukrytym zadaniem jest wprowadzić nas w trans. Oczywiście ten sposób opowiadania istniał już w mitach i opowieściach homeryckich, a

Herkules, Achilles, czy Odyseusz to bez wątpienia pierwsi serialowi bohaterowie. Jednak nigdy wcześniej nie zagarnął on dla siebie tak dużo przestrzeni i nie wpływał tak istotnie na zbiorową wyobraźnię.

Pierwsze dwie dekady XXI wieku z pewnością należą do seriali. Ich wpływ na sposoby opowiadania i przez to też rozumienia świata jest rewolucyjny. Serial w dzisiejszej postaci nie tylko rozciągnął uczestniczenie narracji w czasie, ale wniósł także swoje nowe porządki. Ponieważ w wielu przypadkach jego zadaniem jest utrzymanie uwagi widza, jak najdłużej, narracja serialowa mnoży wątki splatając je ze sobą w najbardziej nieprawdopodobny sposób, tak bardzo, iż w obliczu bezradności sięga się nawet po stary zabieg narracyjny, skompromitowany kiedyś przez klasyczną operę – deus ex machina.

Wymyślając kolejne odcinki często zmienia się całą psychologię postaci ad hoc, żeby lepiej pasowała do pojawiających się wydarzeń. Postać łagodna i pełna rezerwy na początku zmienia się pod koniec w mściwą i gwałtowną. Postać drugoplanowa staje się pierwszoplanową, zaś główny bohater, do którego zdążyliśmy się już przywiązać traci znaczenie lub wręcz znika ku naszej największej konsternacji. Potencjalne zaistnienie kolejnego sezonu stwarza konieczność otwartych zakończeń, w których nie ma szans pojawić się i wybrzmieć do końca owo tajemnicze katharsis, które było przeżyciem wewnętrznej przemiany, spełnienia się, było satysfakcją z uczestniczenia w akcie opowieści.

Taki rodzaj komplikowania i nie kończenia, ciągłego odraczania nagrody, jaką jest katharsis, uzależnia i hipnotyzuje.

Fabula interrupta wymyślona dawno temu i znana z opowieści Szeherezady powróciła w serialach w wielkim stylu, zmieniając naszą wrażliwość i niosąc przedziwne skutki psychologiczne, odrywając nas od własnego życia i hipnotyzując niczym używka. Jednocześnie serial wpisuje się w nowy, rozwlekły i nieuporządkowany rytm świata, w jego chaotyczną komunikację, jego niestałość i płynność.

Ta forma opowieści chyba najbardziej twórczo szuka dziś nowej formy. W tym sensie odbywa się w serialu poważna praca nad narracjami jej przyszłości, nad dopasowaniem opowieści do nowej rzeczywistości. Lecz nade wszystko żyjemy w świecie natłoku informacji sprzecznych ze sobą, wzajemnie się wykluczających, walczących na kły i pazury.

Wikipedia, spełnione marzenie, które rozczarowuje
Nasi przodkowie wierzyli, że dostęp do wiedzy przyniesie ludziom nie tylko szczęście, dobrobyt, zdrowie i bogactwo, ale stworzy społeczeństwo równe i sprawiedliwe. To czego według nich brakowało światu, to była powszechna mądrość płynąca z wiedzy. Jan Amos Komeński, wielki pedagog XVII w. ukuł termin „pansofia”, w którym zawarł ideę możliwej omniscencji, wiedzy uniwersalnej, która pomieści w sobie wszelkie, możliwe poznanie. Było to także i przede wszystkim marzenie o wiedzy dostępnej każdemu.

Czyż dostęp do informacji o świecie nie zmieni niepiśmiennego chłopa w refleksyjną jednostkę świadomą siebie i świata? Czy wiedza na wyciągnięcie ręki nie sprawi, że ludzie staną się rozważni i mądrze pokierują swoim życiem?

Kiedy powstał internet wydawało się, że idee te będą mogły wreszcie zrealizować się w sposób totalny. Wikipedia, którą podziwiam i wspieram mogłaby się wydać Komeńskiemu podobnie, jak wielu myślicielom tego nurtu, spełnieniem marzeń ludzkości. Oto tworzymy i otrzymujemy ogromny zasób wiedzy nieustannie uzupełnianej, odświeżanej i demokratycznie dostępnej, praktycznie z każdego miejsca na ziemi.

Spełnione marzenia często nas rozczarowują. Okazało się, że

nie jesteśmy w stanie unieść tego ogromu informacji, która zamiast jednoczyć, uogólniać i uwalniać różnicuje, dzieli, zamyka w bańkach, tworzy wielość opowieści nieprzystających do siebie, albo wręcz wrogich sobie, antagonizujących.

Na dodatek internet poddany zupełnie bez refleksji procesom rynkowym i oddany graczom, monopolistom steruje gigantycznymi ilościami danych, które wykorzystywane są całkiem nie pansoficznie, ku szerokiemu dostępowi do wiedzy, ale przeciwnie, służąc przede wszystkim programowaniu zachowań użytkowników, czego dowiedzieliśmy się po aferze Cambridge Analitica, zamiast więc usłyszeć harmonię świata, usłyszeliśmy kakofonię dźwięków, szum nie do zniesienia, w którym rozpaczliwie próbujemy dosłuchać się jakiejś najcichszej melodii, najsłabszego chociaż rytmu. Parafraza szekspirowskiego cytatu, jak nigdy pasuje dzisiaj do tej kakofonicznej rzeczywistości, internet to coraz częściej opowieść idioty, pełna wściekłości i wrzasku.

Także badania politologów przeczą niestety intuicjom Jana Amosa Komeńskiego opartych na przekonaniu, że im więcej powszechnie dostępnej wiedzy o świecie, tym politycy bardziej posługują się rozsądkiem i podejmują rozważne decyzje. Wygląda na to, że wcale nie jest to taka prosta sprawa.

Wiedza może przytłaczać, a jej skomplikowanie i niejednoznaczność powoduje powstawanie różnego rodzaju mechanizmów obronnych – od zaprzeczenia i wyparcia, aż po ucieczkę w proste zasady myślenia upraszczającego, ideologicznego, partyjnego.

Czy to prawda, co pani napisała? To pytanie wieszczy koniec literatury
Kategoria fejk newsów i fejk upów stawia nowe pytania o to czym jest fikcja. Czytelnicy, którzy wiele razy dali się oszukać, dezinformować, czy wyprowadzić w pole nabierają powoli specyficznej, nerwicowej idiosynkrazji. Reakcją na takie zmęczenie fikcją może być ogromny sukcesu literatury non fiction, która w tym wielkim chaosie informacyjnym krzyczy do nas ponad naszymi głowami: opowiadam wam prawdę, moja opowieść oparta jest na faktach. Fikcja straciła zaufanie czytelników odkąd kłamstwo stało się niebezpieczną bronią masowego rażenia, nawet jeśli wciąż pozostaje prymitywnym narzędziem.

Nader często spotykam się z tym pełnym niedowierzania pytaniem: czy to prawda, co pani napisała? Za każdym razem mam wtedy wrażenie, że wieszczy ono koniec literatury.

To niewinne z punktu widzenia pytanie czytelnika dla pisarskich uszu brzmi naprawdę apokaliptycznie. Cóż mam mu odpowiedzieć, jak wytłumaczyć ontologiczny status Hansa Castorpa, Anny Kareniny czy Misia Puchatka?

Uważam tego typu czytelniczą ciekawość za cywilizacyjny regres. To upośledzenie umiejętności wielowymiarowego, konkretnego, historycznego, ale też symbolicznego i symbolicznego i mitycznego uczestnictwa w łańcuchu wydarzeń zwanych naszym życiem.

Życie tworzą wydarzenia, lecz dopiero wtedy, gdy potrafimy je zinterpretować, próbować zrozumieć, nadać im sens zamieniają się one w doświadczenie.

Wydarzenia są faktami, ale doświadczenie jest czymś niewyrażalnie innym. To ono, nie zaś wydarzenie jest materią naszego życia. Doświadczenie jest faktem poddanym interpretacji i umieszczonym w pamięci. Odwołuje się także do pewnej podstawy, jaką mamy w umyśle, do głębokiej struktury znaczeń, na której potrafimy rozpiąć nasze własne życie i przyjrzeć mu się dokładnie.

Wierzę, że rolę takiej kultury pełni mit. Mit, jak wiadomo nigdy się nie wydarzył, ale dzieje się zawsze.

Dziś działa już nie tylko poprzez przygody antycznych herosów, ale przenika do wszechobecnych i jak najbardziej popularnych opowieści współczesnego kina, gier, literatury. Życie mieszkańców Olimpu przeniosło się do „Dynastii”, a heroiczne czyny bohaterów obsługuje Lara Croft.

W tym gorącym podziale na prawdę i fałsz opowieść o naszym doświadczeniu, jaką tworzy literatura, ma swój własny wymiar.

Nigdy specjalnie nie entuzjazmowałam się prostym rozgraniczeniem na fiction i non fiction. W morzu wielu definicji fikcji najbardziej podoba mi się ta, która jest jednocześnie najstarsza i pochodzi od Arystotelesa. Fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy. Do przekonania trafia mi też rozróżnienie relacji wobec fabuły, której dokonał pisarz i eseista Edward Morgan Foster. Pisał on, że kiedy mówimy umarł mąż, a potem umarła żona, to jest to relacja, kiedy zaś mówimy umarł mąż, a potem ze smutku umarła żona, to mamy fikcję. Każde fabularyzowanie jest przejściem od pytania co było potem, do próby jego zrozumienia opartym na naszym, ludzkim doświadczeniu dlaczego tak się stało? Literatura zaczyna się od owego dlaczego, nawet jeśli mielibyśmy na to pytanie odpowiadać bez przerwy, zwyczajnym nie wiem.

Literatura stawia więc pytania, na które nie da się odpowiedzieć przy pomocy Wikipedii. Wykracza bowiem za same fakty i wydarzenia, odwołując się bezpośrednio do naszego ich doświadczania.

Możliwe jest jednak, że powieść i literatura w ogóle stają się naszych oczach czymś zgoła marginalnym wobec innych sposobów narracji. Że waga obrazu i nowych form bezpośredniego przekazywania doświadczenia kina, fotografii, virtual reality, augmented reality stanie się poważną alternatywą dla tradycyjnego czytania. Czytanie jest dość skomplikowanym psychologicznym procesem percepcji. Upraszczając, najpierw najbardziej nieuchwytna treść jest konceptualizowana i werbalizowana, zamieniana w znaki i symbole, a potem następuje jej odkodowanie na powrót z języka na doświadczenie. Wymaga to pewnej kompetencji intelektualnej, a przede wszystkim wymaga uwagi i skupienia, umiejętności coraz rzadszych w dzisiejszym skrajnie rozpraszającym świecie.

Ludzkość przeszła długą drogę w sposobach przekazywania i współdzielenia własnego doświadczenia. Od oralności zdanej na żywe słowo i ludzką pamięć, po rewolucję Gutenberga, kiedy opowieść została powszechnie zapośredniczona przez pismo i w ten sposób utrwalona i skodyfikowana oraz możliwa do powielania bez zmian.

Największym osiągnięciem tej przemiany był moment, w którym myślenie jako takie utożsamiliśmy z pismem, czyli konkretnym sposobem używania idei, kategorii, czy symboli. Dziś, to jasne, stoimy w obliczu podobnie znamiennej rewolucji, kiedy doświadczenie może być przekazywane bezpośrednio, bez pomocy słowa drukowanego. Nie ma już potrzeby prowadzenia dziennika podróży, kiedy można fotografować i wysyłać te fotografie za pomocą portali społecznościowych w świat, zaraz i każdemu. Nie ma potrzeby pisać listu, skoro łatwiej jest zadzwonić. Po co czytać grube powieści, skoro można zanurzyć się w serialu zamiast wyjść na miasto, żeby rozerwać się z przyjaciółmi, lepiej zagrać w grę, sięgnąć po autobiografię, nie ma sensu, skoro śledzi się życie celebrytów na instagramie i wie się o nich wszystko. Na wykładach nagrywa się zamiast robić notatki.

To już nawet nie obraz jest dzisiaj największym przeciwnikiem tekstu, jak myśleliśmy jeszcze w XX w., martwiąc się wpływem kina i telewizji. Dziś to zupełnie inny wymiar doświadczania świata, oddziaływujący bezpośrednio na nasze zmysły.

Co jest nie tak ze światem. Tylko literatura zatacza kręgi sensu
Nie chcę szkicować tu całościowej wizji kryzysu opowieści o świecie. Często jednak doskwiera mi poczucie, że światu czegoś brakuje, że doświadczając go poprzez szybę ekranu, poprzez aplikacje, staje się jakiś nierealny, daleki, dwuwymiarowy, dziwnie nieokreślony, mimo że dotarcie do każdej konkretnej informacji jest zdumiewająco łatwe. Męczące ktoś, coś, gdzieś, kiedyś może być dziś bardziej niebezpieczne niż wygłaszanie z absolutną pewnością bardzo konkretnych i określanych idei, ziemia jest płaska, szczepionki zabijają, ocieplenie klimatyczne jest bzdurą, a demokracja w wielu krajach nie jest zagrożona. Gdzieś toną jacyś ludzie próbujący przeprawić się przez morze, gdzieś od jakiegoś czasu trwa jakaś wojna. W natłoku informacji pojedyncze przekazy tracą kontury, rozwiewają się w naszej pamięci i stają się nierealne, znikają.

Zalew obrazów przemocy, głupoty, okrucieństwa, mowy nienawiści, rozpaczliwie równoważone są przez wszelkie dobre wiadomości, ale nie są one w stanie ujarzmić dojmującego wrażenia, które trudno jest nawet zwerbalizować, coś jest ze światem nie tak. To poczucie zarezerwowane kiedyś tylko dla neurotycznych poetów, dziś staje się epidemią nieokreśloności, sączącym się zewsząd niepokojem.

Literatura jest jedną z niewielu dziedzin, które próbują nas przytrzymać przy konkrecie świata, ponieważ ze swej natury jest zawsze psychologiczna, skupia się bowiem na wewnętrznych relacjach i motywach postaci, ujawnia ich doświadczenie w żaden inny sposób niedostępny dla drugiego człowieka, lub też zwyczajnie prowokuje czytelnika do psychologicznej interpretacji ich zachowań.

Tylko literatura jest w stanie pozwolić nam wejść głęboko w życie drugiej istoty, zrozumieć jej racje, dzielić jej uczucia, przeżyć jej los. Opowieść zawsze zatacza kręgi wokół sensu, nawet jeżeli nie wyraża tego wprost.

Nawet, kiedy programowo odżegnuje się od poszukiwania znaczenia, skupiając się na formie, na eksperymencie, kiedy dokonuje formalnej rebelii poszukując nowych środków wyrazu.

Czytając najbardziej behawiorystycznie i oszczędnie napisaną opowieść nie potrafimy powstrzymać się od pytań dlaczego tak się dzieje, co to znaczy, jaki jest tego sens, do czego to prowadzi? Możliwe jest nawet, że nasz umysł wyewoluował ku opowieści, jako procesowi nadawania sensu milionom bodźców, które nas otaczają i nawet podczas snu wciąż niezmordowanie snuje swoje narracje.

Opowieść jest więc porządkowaniem w czasie nieskończonej ilości informacji, ustalając ich związki z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, odkrywaniem ich powtarzalności i układaniem ich w kategoriach przyczyny i skutku. Biorą w tej pracy udział i rozum i emocje. Nic dziwnego, że jednym z najwcześniejszych odkryć dokonanych przez opowieści było fatum, które oprócz tego, że zawsze jawiło się ludziom jako przerażające i nieludzkie, wprowadzało jednak w rzeczywistość porządek i niezmienność.

Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy
Szanowni państwo, kobieta ze zdjęcia, moja mama, która tęskniła do mnie, choć mnie jeszcze nie było, kilka lat później czytała mi baśnie. W jednej z nich, autorstwa Hansa Christiana Andersena, wyrzucony na śmietnik imbryk skarżył się, że okrutnie został potraktowany przez ludzi. Pozbyli się go, gdy tylko oberwało mu się ucho, a przecież mógłby jeszcze im służyć, gdyby ludzie nie byli tacy perfekcyjni i wymagający. Wtórowały mu inne popsute przedmioty, snując prawdziwie epickie opowieści ze swojego małego, przedmiotowego życia.

Będąc dzieckiem słuchałam tej bajki z wypiekami na twarzy i ze łzami w oczach, bo wierzyłam głęboko, że  przedmioty mają swoje problemy, uczucia i nawet jakieś życie społeczne, całkiem porównywalne do naszego, ludzkiego. Talerze w kredensie mogły ze sobą rozmawiać, sztućce w szufladzie stanowiły coś w rodzaju rodziny. Podobnie zwierzęta, były tajemniczymi, mądrymi i samoświadomymi istotami, z którymi łączyła nas od zawsze duchowa więź i głębokie podobieństwo. Ale i rzeki, lasy, drogi także miały swój byt. Były żywymi istotami, które mapują naszą przestrzeń i budują poczucie przynależności. Żywy był też krajobraz, który nas otaczał i słońce, i księżyc, i wszystkie ciała niebieskie, cały widzialny i niewidzialny świat.

Kiedy zaczęłam w to wątpić? Poszukując w swoim życiu jakiegoś momentu, w którym, jak za sprawą jednego kliknięcia wszystko stało się inne, mniej zniuansowane, prostsze.

Szept świata umilkł, zastąpiły go hałasy miasta, szmer komputerów, grzmot przelatujących nad głową samolotów, męczący, biały szum oceanów informacji.

Od jakiegoś momentu w swoim życiu zaczynamy widzieć świat we fragmentach, wszystko osobno, w kawałkach odległych od siebie niczym galaktyki, a rzeczywistość w jakiej żyjemy w tym nas upewnia. Lekarze leczą nas według specjalności, podatki nie mają związku z odśnieżaniem drogi, którą jeździmy do pracy, nasz obiad nijak się ma do wielki ferm hodowlanych, a nowa bluzka do obskurnych fabryk gdzieś w Azji. Wszystko jest od siebie oddzielone, żyje osobno, bez związku. Żeby łatwiej nam to było znieść, dostajemy numery, identyfikatory, karty, toporne plastikowe tożsamości, które próbują nas zredukować do użytkowania, jakiejś jednej, jedynej cząstki tej całości, którą już przestaliśmy już dostrzegać.

Świat umiera, a my nawet tego nie zauważamy. Nie zauważamy, że staje się zbiorem rzeczy i wydarzeń, martwą przestrzenią, w której poruszamy się samotni i zagubieni, miotani cudzymi decyzjami, zniewoleni niezrozumiałym fatum, poczuciem bycia igraszką wielkich sił, historii, czy przypadku. Nasza duchowość zanika, albo staje się powierzchowna i rytualna, albo wręcz stajemy się wyznawcami prostych sił fizycznych, społecznych, ekonomicznych, które poruszają nami, jak byśmy byli zombie. I w takim świecie rzeczywiście jesteśmy zombie. Dlatego tęsknię do tamtego świata od imbryka.

Całe życie fascynują mnie wzajemne sieci powiązań i wpływów, których najczęściej nie jesteśmy świadomi, lecz odkrywamy je przypadkiem, jako zadziwiające zbiegi okoliczności, zbieżności losu. Te wszystkie mosty, śruby, stawy i łączniki, które śledziłam w „Biegunach”. Fascynuje mnie kojarzenie faktów, szukanie porządków. W gruncie rzeczy, jestem o tym przekonana,

pisarski umysł jest umysłem syntetycznym, który z uporem zbiera wszystkie okruchy, próbując z nich na nowo skleić uniwersum całości. Jak pisać, jak konstruować swoją opowieść żeby mogła unieść tę wielką, konstelacyjną formę świata?

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie jest możliwy powrót do takiej opowieści o świecie, jaką znamy z mitów, baśni i legend, kiedy przekazywana sobie z ust do ust, utrzymywała świat w istnieniu. Dziś ta opowieść musiałaby być dużo bardziej wielowymiarowa i skomplikowana. Wiemy przecież rzeczywiście o wiele więcej. Znamy niesamowite powiązania rzeczy pozornie odległych.

Wyprawa Kolumba i najazd Szwecji na Polskę
Przyjrzyjmy się pewnemu momentowi w historii świata. Jest to dzień, kiedy od nabrzeża portu Palos w Hiszpanii, 3 sierpnia 1492 r., odbija nieduża karawela o nazwie „Santa Maria”. Dowodzi nią Krzysztof Kolumb. Świeci słońce, po nabrzeżu kręcą się jeszcze marynarze, a robotnicy portowi ładują na statek ostatnie skrzynie z prowiantem. Jest gorąco, ale wiejący z zachodu lekki wietrzyk ratuje żegnające rodziny przed zasłabnięciem. Mewy przechadzają się uroczyście po rampie, uważnie śledząc poczynania człowieka. Ten moment, który teraz widzimy poprzez czas, doprowadził do śmierci 56 mln z blisko 60 mln. rdzennych Amerykanów. Ich populacja stanowiła wtedy około 10 proc. całej ludności ziemi. Europejczycy nieświadomie przywieźli ze sobą śmiertelne prezenty – choroby i bakterie, na które rodowici mieszkańcy Ameryki nie byli odporni. Do tego doszło bezpardonowe niewolenie i zabijanie. Zagłada trwała latami i zmieniła kraj. Tam, gdzie kiedyś rosła fasola i kukurydza, ziemniaki i pomidory, na nawadniane w wyrafinowany sposób pola uprawne wróciła dzika roślinność. Prawie 60 mln hektarów uprawnej ziemi z biegiem lat zamieniło się w dżunglę. Roślinność regenerując się pochłonęła ogromne ilości dwutlenku węgla przez co osłabł efekt cieplarniany, to zaś obniżyło globalną temperaturę ziemi.

Jest to jedna z wielu naukowych hipotez wyjaśniających nastanie małej epoki lodowej w Europie, która pod koniec XVI w. przyniosła długotrwałe ochłodzenie klimatu. Mała epoka lodowa odmieniła gospodarkę Europy.

W ciągu następnych dekad mroźne i długie zimy, chłodne lata i intensywne opady zmniejszyły wydajność tradycyjnych form rolnictwa. W Europie Zachodniej małe rodzinne gospodarstwa, produkujące żywność na własne potrzeby, okazały się niewydajne. Nastąpiły fale głodu i konieczność specjalizacji produkcji. Anglia czy Holandia, najbardziej dotknięte ochłodzeniem, nie mogąc związać swojej gospodarki z rolnictwem, zaczęły rozwijać handel i przemysł. Zagrożenie sztormami skłoniło Holendrów do osuszania polderów i przekształcania stref podmokłych i płytkich stref morskich w ląd.  Przesunięcie na południe zasięgu występowania dorszy, katastrofalne dla Skandynawii, okazało się korzystne dla Anglii i Holandii. Dzięki temu państwa te zaczęły wyrastać na potęgi morskie i handlowe.

Znaczące ochłodzenie, szczególnie dotkliwie było odczuwane tutaj, w krajach skandynawskich. Urwała się łączność z zieloną Grenlandią i Islandią, surowe zimy zmniejszyły zbiory i zapanowały lata głodu i niedostatki.

Szwecja zwróciła więc łakomy wzrost na południe, wdając się w wojny z Polską, zwłaszcza, że zamarzł Bałtyk przez co łatwo było się przezeń przeprawić armii i angażując się w wojnę 30-letnią w Europie.

Wysiłki naukowców próbujących lepiej zrozumieć naszą rzeczywistość, ukazują ją jako wzajemnie spójną i gęstą powiązaną sieć wpływów. To już nie tylko słynny efekt motyla, który, jak wiemy, polega na tym, że minimalne zmiany w warunkach początkowych jakiegoś procesu mogą dać w przyszłości kolosalne i nieobliczalne rezultaty, ale nieskończona ilość motyli i ich skrzydeł ciągle w ruchu, potężna fala życia, która wędruje poprzez czas. Odkrycia efektu motyla kończy, według mnie, epokę niezachwianej ludzkiej wiary we własną sprawczość, zdolność kontroli, a tym samym poczucie supremacji w świecie. Nie odbiera to człowiekowi jego mocy, jako budowniczego, zdobywcy i wynalazcy, uzmysławia jednak, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana niż mogło się człowiekowi zdawać i, że on jest małą cząstką tych procesów.

Mamy coraz więcej dowodów na istnienie spektakularnych i czasami bardzo zaskakujących zależności w skali całego globu. Jesteśmy wszyscy my, rośliny, zwierzęta, przedmioty zanurzeni w jednej przestrzeni, którą rządzą prawa fizyczne. Ta wspólna przestrzeń ma swój kształt, a prawa fizyczne rzeźbią w niej niepoliczalną ilość form nieustannie do siebie nawiązujących. Nasz układ krwionośny przypomina systemy dorzeczy rzek, budowa liścia jest podobna do systemów ludzkiej komunikacji, ruch galaktyk, to wir spływającej wody w naszych umywalkach. Rozwój społeczeństw – kolonie bakterii. Mikro i makro skala ukazuje nieskończony system podobieństw. Nasza mowa, myślenie, twórczość nie są czymś abstrakcyjnym i oderwanym od świata, ale kontynuacją, na innym poziomie, jego nieustannych procesów przemiany.

Marzy mi się narrator czwartoosobowy
Zastanawiam się tutaj cały czas, czy możliwe jest znalezienie dzisiaj podwalin pod nową opowieść uniwersalną, całościową, niewykluczającą, zakorzenioną w naturze, pełną kontekstów i jednocześnie zrozumiałą. Czy możliwa jest taka opowieść, która wyszłaby poza niekomunikatywne więzienie własnego ja, odsłoniła większy obszar rzeczywistości i ukazała wzajemne związki? Która umiałaby się zdystansować od udeptanego, oczywistego i banalnego centrum powszechnie podzielanych opinii i potrafiła spojrzeć na sprawy ekscentrycznie, spoza centrum?

Cieszę się, że literatura cudownie zachowała sobie prawo do wszelkich dziwactw, do fantasmagorii, do prowokacji, do groteski i wariactwa. Marzą mi się wysokie punkty widzenia i szerokie perspektywy, w których kontekst szeroko wykracza daleko poza to, czego moglibyśmy się spodziewać. Marzy mi się język, który potrafi wyrazić najbardziej niejasną intuicję. Marzy mi się metafora, która przekracza kulturowe różnice i w końcu marzy mi się gatunek, który stanie się pojemny i transgresyjny, a jednocześnie pokochają czytelnicy.

Marzy mi się także nowy rodzaj narratora, czwartoosobowego, który oczywiście nie sprowadza się tylko do jakiegoś konstruktu dramatycznego, ale potrafił zawrzeć w sobie zarówno perspektywę zarówno każdej postaci, jak i umiejętność wykraczania poza horyzont każdej z nich, który widzi więcej i szerzej, który jest w stanie zignorować czas. O tak, jego istnienie jest możliwe.

Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii woła wielkim głosem „na początku było słowo”, który opisuje stworzenie świata, jego pierwszy dzień, kiedy chaos został oddzielony od porządku, który śledzi serial powstawania Kosmosu, który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości i bez drżenia ręki stawia na papierze to niebywałe zdanie: „i uznał Bóg, że to było dobre”.

Kim jest to, które wie, co sądził Bóg? Wyjąwszy wszelkie wątpliwości teologiczne możemy uznać tę figurę tajemniczego i czułego narratora za cudowną i znamienną. To punkt, perspektywa, z której widzi się wszystko. Widzieć wszystko, to uznać ostateczny fakt wzajemnego powiązania rzeczy istniejących w całość, nawet jeżeli te związki nie są jeszcze przez nas rozpoznane. Widzieć wszystko oznacza też zupełnie inny rodzaj odpowiedzialności za świat, ponieważ staje się oczywiste, że każdy gest tu jest powiązany z gestem tam. Że decyzja podjęta w jednej części świata poskutkuje efektem w innej jego części. Że rozróżnienie na moje i twoje, zaczyna być dyskusyjne.

Zaufać fragmentowi
Należałoby więc uczciwie opowiadać, tak żeby uruchomić w umyśle czytelnika zmysł całości, zdolność scalania fragmentów w jeden wzór. Odkrywania w drobnicy zdarzeń całych konstelacji. Opowiadać ignorując przerażenie upływem czasu i innością dalekich przestrzeni, snuć historie żeby było jasne, iż wszyscy i wszystko zanurzone jest w jednym, wspólnym wyobrażeniu, które za każdym obrotem planety pieczołowicie produkujemy w naszych umysłach.

Literatura ma taką moc. Musielibyśmy porzucić te nieskomplikowane kategorie wysokiej i niskiej literatury, popularnej i niszowej. Z przymrużeniem oka potraktować podział na gatunki, zrezygnować z określenia literatury narodowe wiedząc dobrze, że Kosmos literatury jest jeden, niczym idea unus mundus, wspólnej rzeczywistości psychicznej, w której jednoczy się nasze ludzkie doświadczenie, zaś autor i czytelnik pełnią równoważną rolę, pierwszy przez to, że tworzy, drugi zaś dzięki temu, że dokonuje nieustannej interpretacji. Może powinniśmy zaufać fragmentowi, jako że fragmenty tworzą konstelacje zdolne opisać więcej w bardziej złożony sposób, wielowymiarowo. Nasze opowieści mogłyby się w nieskończony sposób odnosić do siebie, a ich bohaterowie wchodzić ze sobą w relacje.

Myślę, że czeka nas przedefiniowanie pojęcia realizmu i poszukiwanie takiej jego odmiany, która pozwoliłaby nam przekroczyć granice naszego ego i przeniknąć przez ten szybo-ekran, przez który widzimy dziś świat. Potrzeba rzeczywistości jest dziś przecież obsługiwana przez media, portale społecznościowe, bezpośrednie relacje w internecie, jak ta tutaj. Może to, co nieuchronnie nas czeka to jakiś neo-surrealizm, na nowo rozłożone punkty widzenia, które nie będą się bały zmierzyć z paradoksem i pójdą pod prąd wobec prostego porządku przyczynowo-skutkowego.

O tak, nasza rzeczywistość już dziś stała się surrealna. Jestem też pewna, że wiele opowieści domaga się przepisania w nowych, intelektualnych kontekstach, inspirując się nowymi teoriami naukowymi. Ale równie ważne wydaje mi się ciągłe nawiązywanie do mitu i całego ludzkiego imaginarium. Taki powrót do zwartych struktur mitologii mógłby przynieść jakieś poczucie stałości w tym niedookreśleniu, w którym dziś żyjemy. Wierzę, że mity stanowią budulec naszej psyche i nie da się ich zignorować. Co najwyżej można być nieświadomym ich wpływu.

Zapewne wkrótce pojawi się jakiś geniusz, który będzie mógł skonstruować zupełnie inną, niewyobrażalną dziś jeszcze narrację, w której zmieści się wszystko, co istotne. Taki sposób opowiadania z pewnością nas zmieni. Porzucimy stare, krępujące perspektywy i otworzymy się na nowe, które przecież istniały gdzieś tu zawsze, ale byliśmy na nie ślepi.

W „Doktorze Faustusie” Tomasz Mann pisał o kompozytorze, który wymyślił nowy rodzaj totalnej muzyki, będącej w stanie zmienić ludzkie myślenie. Ale Mann nie opisał tego na czym miałaby polegać ta muzyka. Stworzył tylko wyobrażenie, jak mogłaby ona brzmieć. Może właśnie na tym polega rola artystów – dać przedsmak tego, co mogłoby istnieć, stworzyć wyobrażenie. A to, co wyobrażone jest pierwszym stadium istnienia.

Czułość
Piszę fikcję, ale nigdy nie jest to coś wyssane z palca. Kiedy piszę muszę wszystko czuć wewnątrz siebie samej. Muszę przepuścić przez siebie wszystkie istoty i przedmioty obecne w książce, wszystko, co ludzkie i poza ludzkie, żyjące i nie obdarzone życiem. Każdej rzeczy i osobie muszę przyjrzeć się z bliska z największą powagą i uosobić je we mnie, spersonalizować. Do tego właśnie służy czułość. Czułość jest bowiem sztuką uosabiania, współodczuwania, a więc nieustannego odnajdywania podobieństw.

Tworzenie opowieści jest niekończącym się ożywianiem, nadawanie istnienia tym wszystkim okruchom świata, jakimi są ludzkie doświadczenia, przeżyte sytuacje, wspomnienia. Czułość personalizuje to wszystko do czego się odnosi, pozwala dać temu głos, dać przestrzeń i czas do zaistnienia i ekspresji. To czułość sprawia, że imbryk zaczyna mówić. Czułość jest tą najskromniejszą odmianą miłości. To ten jej rodzaj, który nie pojawia się w pismach, ani w ewangeliach, nikt na nią nie przysięga, nikt się nie powołuje. Nie ma swoich emblematów, ani symboli, nie prowadzi do zbrodni, ani zazdrości. Pojawia się tam, gdzie z uwagą i skupieniem zaglądamy w drugi byt, w to, co nie jest ja. Czułość jest spontaniczna i bezinteresowna. Wykracza daleko poza empatyczne współodczuwanie. Jest świadomym, choć może trochę melancholijnym współdzieleniem losu. Czułość jest głębokim przejęciem się drugim bytem, jego kruchością, niepowtarzalnością, jego nieodpornością na cierpienie i działanie czasu.

Czułość dostrzega między nami więzi, podobieństwa i tożsamości. Jest tym trybem patrzenia, który ukazuje świat jako żywy, żyjący, powiązany ze sobą, współpracujący i od siebie współzależny.

Literatura jest zbudowana właśnie na czułości. To jest podstawowy psychologiczny mechanizm powieści. Dzięki temu cudownemu narzędziu, najbardziej wyrafinowanemu sposobowi ludzkiej komunikacji, nasze doświadczenie podróżuje poprzez czas i trafia do tych, którzy się jeszcze nie urodzili, a którzy kiedyś sięgną po to, co napisaliśmy, co opowiedzieliśmy o nas samych i o naszym świecie.

Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądało ich życie, kim będą. Często o nich myślę z poczuciem winy i wstydu. Kryzys klimatyczny i polityczny, w którym dzisiaj próbujemy się odnaleźć, i któremu pragniemy się przeciwstawić ratując świat nie wziął się znikąd. Często zapominamy, że nie jest to jakieś fatum i zrządzenie losu, ale rezultat bardzo konkretnych posunięć i decyzji, ekonomicznych, społecznych, światopoglądowych, w tym i religijnych. Chciwość, brak szacunku do natury, egoizm, brak wyobraźni, niekończące się współzawodnictwo, brak odpowiedzialności, sprowadziły nasz świat do statusu przedmiotu, który można ciąć na kawałki, używać i niszczyć.

Dlatego wierzę, że muszę opowiadać tak, jakby świat był żywą, nieustannie stawającą się na naszych oczach jednością, a my jego jednocześnie małą i potężną częścią.

Dziękuję". źródło

zaloguj się by móc komentować

Paris @Marcin-K
8 grudnia 2019 18:00

To jest po prostu  CZUB,  z wypranym mozgiem  !!!

Nie wiem, kto jej tak  nas**l  do tego pustego lba i nie wymieszal,  ale TOTO,  ta  deta "noblystka"  kwalifikuje sie tylko  do  Tworek... a jej to cale "wystapienie" tylko ja dezawuluje... i cale to dete siolo zwane szumnie "akademia".

Musze przyznac, ze tym razem Kurski podjal  i wyjatkowo trafna decyzje o nie przekazywaniu transmisji w kurwizorze, z tego  SKANDALICZNEGO  i  KOMPROMITUJACEGO  "wydarzenia" !!!

 

Dzieki za umieszczenie tej "mowy tronowej",  bo ciezko uwierzyc w ten  CHORY  BELKOT  "noblystki".

zaloguj się by móc komentować

Paris @Paris 8 grudnia 2019 18:00
8 grudnia 2019 18:02

Pardon...

... mialo byc do  @ tomciob,

zaloguj się by móc komentować

darkforce @tomciob 8 grudnia 2019 16:50
8 grudnia 2019 18:40

Doczytałem tylko do momentu gdzie poplątała się jej parabola z paralelą i odczułem głęboki żal do siebie że marnuję swój czas. Czy stać nas na pochylanie się nad wszystkimi wypocinami?

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @Marcin-K
8 grudnia 2019 18:53

A dlaczego miałoby nas nie być stać? Trzeba w takie rzeczy uderzać i je wyszydzać - oni się nie beda nad nikim litować, ręka im nie zadrży...

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @Marcin-K
8 grudnia 2019 19:23

Skobel to wielotworzywowy projekt z odwołaniem do metakontekstu.

Laureatka została wystylizowana na 'św. Simone'.

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Marcin-K
8 grudnia 2019 23:32

Rzućmy trochę światła na pochodzenie rodzinne naszej najświeższej noblistki, cytuję:

"Mało kto wie, że rodzina matki pisarki wywodzi się z okolic Staszowa.

W jednej z najgłośniejszych książek naszej noblistki – „Prawiek i inne czasy”, zaraz na wstępie znaleźć można zdanie: „Na północy granicą Prawieku jest droga z Taszowa do Kielc, ruchliwa i niebezpieczna, rodzi bowiem niepokój podróży. Granicą tą opiekuje się archanioł Rafał.” Nazwa Kielc pozostała niezmieniona, Taszów zaś to w rzeczywistości pozbawiony pierwszej litery swojej nazwy Staszów. W Książce występują też Kurozwęki, które autorka przemianowała na Jeszkotle. To właśnie z okolic Kurozwęk pochodzą przodkowie Olgi Tokarczuk. Rodzinną miejscowości jej matki były sąsiadujące z Kurozwękami niewielkie Zagrody. Matka Olgi, Wanda Słabowska, ukończyła Szkołę Podstawową w Kurozwękach, a potem staszowskie Liceum, po czym wyjechała na zachodnie rubieże Polski. Była polonistką, pracowała w Lubuskim Uniwersytecie Ludowym w Klenicy. Tam poznała Józefa Tokarczuka nazywanego przez wszystkich Ziutkiem. Był choreografem, prowadził działający przy Uniwersytecie Zespół Pieśni i Tańca. Z tamtych czasów rodzinę Tokarczuków pamięta doskonale mieszkający dziś w Staszowie Antoni Banasiewicz, który w latach 60-tych był kierownikiem Uniwersytetu w Klenicy.

– Do dziś mam zdjęcie na którym mała Olga bawi się z moim synem Markiem – opowiada. – Ostatnio spotkaliśmy się w Kurozwękach na pogrzebie jej dziadka.

Wiadomość o sukcesie pisarki wywołała w Staszowie duże poruszenie. – Oczywiście to dla nas ogromna radość – mówi burmistrz Leszek Kopeć. – Serdecznie gratulujemy naszej noblistce. Czujemy się dumni, że posiada rodzinne związki z naszą gminą, co zresztą często podkreślała goszcząc na spotkaniach autorskich w regionie świętokrzyskim". źródło

https://cdn.galleries.smcloud.net/t/galleries/gf-nsDw-snWr-ajWP_olga-tokarczuk-noblistka-wychowala-sie-w-zespole-piesni-i-tanca-664x0-nocrop.jpgmała Olga Tokarczuk z ojcem (druga od lewej), prawdopodobnie w Klenicy źródło zdjęcia

zaloguj się by móc komentować

tomciob @tomciob 8 grudnia 2019 23:32
8 grudnia 2019 23:37

No i:

"Starsi Kleniczanie doskonale pamiętają kiedy do ich wsi przybył wraz z małżonką Wandą, Józef Tokarczuk. Zamieszkali w dawnym pałacu myśliwskim. Byli wykładowcami Lubuskiego Uniwersytetu Ludowego. Kiedy pani Wanda dostała bóle porodowe, to natychmiast zawieziono ją do szpitala w Sulechowie. Tam przyszła na świat Olga. Dla miejscowych jednak kluczowym było, skąd tak świetny wykładowca znalazł się na wsi. Doszli do tego, że ojciec Olgi wcześniej tańczył w zespole Mazowsze. - Podpadł pewnie komuś, to go wysłali na wieś, bo takie to były czasy - mówi Ryszard Hojka (72 l.). - Mieliśmy wielkie szczęście, bo miał wielki dryg do tańca, ale i do śpiewu.


I tak w 1968 roku powstał zespół Kleniczanie. Oficjalnie pierwszy raz wystąpili w 1969 roku. - Nie było żadnego przymusu, żeby wstępować do ludowego zespołu, bo tam tańczyły i śpiewały tak piękne dziewczyny, że my, chłopcy, walczyliśmy żeby z nimi znaleźć się na deskach - mówi z lekkim uśmiechem Hojka. Ojciec Olgi tych wiejskich chłopców i dziewczęta pragnących być ze sobą, bawić i walczyć o lepsze jutro, potrafił wprowadzić na szczyty. Zespół z maleńkiej Klenicy dwa razy z rzędu był gwiazdą dożynek centralnych w Warszawie. To wymagało olbrzymiego nakładu pracy. - Harowaliśmy po kilka godzin dziennie, przez cztery dni w tygodniu, bo Józef był bardzo wymagający - wspomina Hojka". źródło

zaloguj się by móc komentować


tomciob @tomciob 8 grudnia 2019 23:41
8 grudnia 2019 23:47

Zespół "Mazowsze" początki Polska Kronika Filmowa 4/50:

Szkoła talentów wiejskich (02:06)

zaloguj się by móc komentować

Paris @Marcin-K
9 grudnia 2019 00:22

Coz...

...  ona jest mocno pogieta umyslowo,  zeby nie powiedziec wykolejona - swiadczy o tym chocby ta "inicjcja pierwszokomunijna" jej syna... biedne dziecko i tyle.

Pomimo, ze jej ojciec byl uzdolnionym czlowiekiem, a ona byla oczkiem w glowie swojego ojca i czlonkow zespolu - to nie zawsze  "nac jest taka sama jak mac".

 

Dzieki, za to swiatlo na pochodzenie rodzinne OT,

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Paris 9 grudnia 2019 00:22
9 grudnia 2019 00:50

No i daje zdecydowanie więcej światła na ten konkretnie fragment noblowskiej przemowy, cytuję:

"W ten sposób, niereligijna, młoda kobieta – moja mama – dała mi coś, co kiedyś nazywano duszą, a więc wyposażyła w najlepszego na świecie czułego narratora".

Okazuje się bowiem że, cytuję:

"Uniwersytet ludowy – pozaszkolna, autonomiczna placówka, w większości z internatem, realizująca ideę holistycznego kształcenia i uczenia się przez całe życie; oparta na upodmiotowieniu wszystkich partnerów interakcji edukacyjnej, „żywym słowie” i samorządności wychowanków. Przez dziesięciolecia uniwersytety ludowe związane były ze środowiskami wiejskimi, dziś są adresowane w wielu krajach także do szerszych kręgów odbiorców.

Uniwersytet ludowy dzisiaj, to placówka edukacji obywatelskiej, której założenia oparto na skandynawskich – głównie Grundtvigiańskich tradycjach. W Polsce wyraźnie zaznaczają się dwa nurty rozwojowe: katolicki i świecki. Pierwszy z nich w dużej mierze nawiązuje do koncepcji ks. Antoniego Ludwiczaka, drugi zaś często przywołuje założenia wypracowane przez inż. Ignacego Solarza".

No i chyba nie ma w tej chwili już wątpliwości w duchu którego nurtu została wychowana nasza noblistka. Przy czym:

"Pomysł stworzenia formuły uniwersytetów ludowych narodził się i upowszechnił w XIX-wiecznej Danii. Wymyślono tam wówczas nowatorski pomysł oparcia edukacji o takie aspekty, jak: wspólny pobyt w internacie, samorządność i odpowiedzialność członków wspólnoty edukacyjnej, partnerstwo na linii wychowawca – wychowanek, wykorzystanie doświadczeń życiowych, „żywe” słowo itp. Pomysł szybko zyskał poparcie w całej Skandynawii, a potem również w innych krajach świata, jak choćby w Niemczech, Szwecji czy Polsce. Ważny jest również fakt, iż uniwersytety ludowe wykazują ścisły związek z sytuacją społeczną i polityczną w kraju".

"Poza tym na powstanie i rozwój uniwersytetów ludowych istotny wpływ miały też dwa główne wydarzenia mające miejsce w państwie duńskim. Pierwszym z nich było przyjęcie przez Danię w 1849 r. Konstytucji Demokratycznej, której następstwem(?) była konieczność edukacji społeczności wiejskiej. Drugim wydarzeniem była utrata jednej trzeciej terytorium w 1864 r., co spowodowało pojawienie się potrzeby rozwijania w społeczeństwie duńskim uczuć patriotycznych i ducha narodowego".

Źródło cytatatów Wikipedia - https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Uniwersytet_ludowy

zaloguj się by móc komentować

tomciob @Marcin-K
9 grudnia 2019 01:02

A ten życiorys założyciela Uniwersytetów Ludowych w Danii też, moim zdaniem warto przeczytać:

https://pl.m.wikipedia.org/wiki/Nikolai_Frederik_Severin_Grundtvig

P.s. miałem pójść z komentarzami w stronę polskiego środowiska emigracyjnego w Sztokholmie po 1981 roku ale wyszło inaczej. Cóż zdarza się. A mowę noblowską pani Olgi uważam jednak za ciekawą, tylko brakowało mi do jej zrozumienia pewnego "kontekstu," który, moim zdaniem złapałem.

Dziękuję autorowi za notkę i pozdrawiam.

zaloguj się by móc komentować

jestnadzieja @Marcin-K
10 grudnia 2019 13:52

Alez ona jest wystylizowana na ni to faceta ni to kobiete, takie "ono". Tam w Szwecji taki trend. 

W ogole wyglada jak stary Harry Potter, taki look na czarnoksieznika. Jeszcze zatrutej rozdzki brakuje w reku.

zaloguj się by móc komentować

valser @tomciob 9 grudnia 2019 01:02
10 grudnia 2019 14:08

" Fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy".

Tyle noblistka, ktora jeszcze do swoich idiotyzmow przyszyla Arystotelesa. Teraz ci co sluchali i czytali tego noblowskiego kocopola beda myslec, ze Arystoteles byl glupi jak koltun.

 

zaloguj się by móc komentować

Grzeralts @valser 10 grudnia 2019 14:08
10 grudnia 2019 14:47

To 3. kategoria prawdy. 

zaloguj się by móc komentować

Wolfram @tomciob 8 grudnia 2019 16:50
11 grudnia 2019 00:03

Kręcenie ebonitową gałką przesuwało delikatne czułki anten i w ich zasięg trafiały rozmaite stacje: Warszawa, Londyn, Luksemburg, albo Paryż.

Od razu przypomniał mi się teskt Toyaha o papierku, co w gardle namaka, też z Tokarczukowej.

To jest taki poziom ignorancji odnośnie fizjologii czy techniki, iż graniczy ze zidioceniem. Nawet laik wie, że antena w tamtych czasach to zwykły drut, a nie żadne czułki, szczególnie jakieś delikatne. Osoba bardziej wtajemniczona wie coś o antenie ferrytowej (wewnątrz odbiornika). Ta mogła być w droższych odbiornikach obracana, a w czasach odbiorników tranzystorowych ustawiało się odbiornik w kierunku najlepszego odbioru - ale nigdy nie  było żadnych "delikatnych czułek anten" - to jest chora wyobraźnia mitomana, który uwierzy we wszystko - czy też sam wygeneruje dowolną bzdurę. W późniejszych latach dowodem na humanizm była nieumiejętność wymiany baterii w radiu tranzystorowym - czy jak u Czarzastego na komisji rywinowskiej - stwierdzenie, iż nie mógł czegoś zredagować w komputerze, bo nie potrafi obsługiwać komputera. Ludzki pan, co nikomu krzywdy nie uczyni, bo się nie zna na prądzie elektrycznym.

Ten jej "czuły narrator", to taki, co ma "delikatne czułki", które przesuwa się ebonitową gałką.

zaloguj się by móc komentować

Wolfram @Marcin-K
11 grudnia 2019 00:22

Jednak stosowana w literaturze fikcja jest zawsze jakimś rodzajem prawdy.

W przypadku pisarzy mainstreamowych można powiedzieć, iż u nich nawet fikcja jest nieprawdziwa. Oni nie piszą prawdy, nawet, gdy fantazjują. Paradoks ten (nieprawda w odniesieniu do fikcji, która co do zasady nie jest uznawana za prawdę) daje się prosto wyjaśnić.

Bodajże u Mroza jest bohaterski, prawy i szkachetny prokurator, co wysila intelekt, by wykryć niegodziwych. Tyle, iż z dziwnych powodów przenosi się on w nowy region Polski - a to już prawnik (Mróz podobno jest nawet doktorem prawa) powinien wiedzieć, iż żaden prokuratpr dobrowolnie się nie przenosi - jest to zwykle skutek postępowania dycyplinarnego, czyli tego, że ma coś za uszami. Takie to są ich prawdy, w szczególności te odnoszące się do wokółholokaustowych narracji. Nawet fikcja jest fikcją nierealistyczną, pozbawioną "jakiegoś rodzaju prawdy" - słonie fruwają, a ludzie widzą na sto kilometrów, jak jest mgła to tylko na 70.

 

zaloguj się by móc komentować

bendix @Marcin-K
11 grudnia 2019 13:34

Właśnie hurtem banuje na tym czymś dla idiotów.

Przy okazji leci tam taki obrazek z informacją że to nie jest fotomontaż.

zaloguj się by móc komentować


Marcin-K @bendix 11 grudnia 2019 13:34
11 grudnia 2019 16:15

Czuła narratorka psia jej mać...

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @Wolfram 11 grudnia 2019 00:22
11 grudnia 2019 16:16

To są po prostu przestępcy z długopisami w dłoni i szalikach fantazyjnie fruwających na wietrze..,..

zaloguj się by móc komentować

Marcin-K @jestnadzieja 10 grudnia 2019 13:52
11 grudnia 2019 16:17

Ja myślę ż eona może mieć taką różdżkę w domu - już któraś z tych pudernic się chwaliła że jakieś obrzędy odprawia, nie pamiętam która, jakaś pisarka, ta jedna z tych promowanych przez gazownię...

zaloguj się by móc komentować

Andrzej-z-Gdanska @Marcin-K
11 grudnia 2019 17:46

cytacik:

A gdzie Kaczor, karzeł, karakan, dziad, cham, wstrętny dyktator, kurdupel, świnia?

Retorycznie zapytam, czy to nie chodzi czasem o (Kaczora) Donalda? :)

Mnie pasuje.

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @jestnadzieja 10 grudnia 2019 13:52
12 grudnia 2019 11:13

Było zapewne do mnie?

Będę obstawał, że to nie jest odniesienie do aktualnej popkultury a do narodu wybranego a w księgach zatopionego. Świecka święta bardzo pasuje.

A laureatka, na załączonym zdjeciu, ma po dwa kolczyki w uszach i binokle na oczkach  co tworzy poniekąd 222...  Inside joke = plaisanterie occulte. Kryptyczne odniesienie do O-Y-DBR? Zwiastunka przełomu,  stare wino w nowych ... ?

 

[ Eigentlich heißt es O-Y-DBR = "und" "Y"(ah = Gott oder 10) "WORT" =  6-10-4-2-200 = 222.

222 und 253 kennen wir ebenfalls von der Hippolytusstatue. Der Sohar sagt, dass der Schöpfung diese "222" als Jahre vorausgingen: 3760 + 222 = 3982 tatsächliches Anno Mundi oder, wenn 6000 Jahre rum sind, sind das 6000 - 222 = 5778 = 2018 AD = 18 x 321 Umkehrpunkt, der 2 Jahre, von 2016 bis 2018, dauern soll. ]

zaloguj się by móc komentować

saturn-9 @tomciob 9 grudnia 2019 01:02
12 grudnia 2019 11:33

Bardzo ciekawy osobnik, jak na XIX wiek. Prekursor ruchu folkistowskiego, obecnie w Niemczech co poniektórzy nawiązują do niego. Kto go finansował czyli wspierał w chwilach osamotnienia?

Wiecej szczegółów czyli skoków w życiorysie po niemiecku u docenta.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować