Czy aby Kraków naprawdę istnieje?
Moje stosunki na linii ja-Kraków zaczynają nabierać cech paranormalnych. Nie wiem czy pamiętacie film pod tytułem Truman Show - moim zdaniem kapitalny - z Jimem Carreyem. Tam główny bohater żył w pełnej nieświadomości, iż od dziecka bierze udział w programie telewizyjnym i w związku z tym nie pozwala mu się opuścić granic miasta. Truman Burbank nie wie więc, jak wygląda świat poza opłotkami jego mieściny. To ja z Krakowem mam odwrotnie. Gdybym miał zadatki na prawicowego foliarza, mógłbym tu twardo postawić tezę - Kraków nie istnieje, jest tylko atrapą stworzoną po to bym myślał, że takie miasto jednak funkcjonuje. Ewentualnie jakieś siły (jakie - żydowskie rzecz jasna) starają się od lat bym ja tego Krakowa na serio nie zobaczył. W dzieciństwie podawano mi specjalne środki, żebym o Krakowie nie myślał, a szkoły wybierano mi z rozmysłem, tak aby w nich nikomu nie przyszło organizować wycieczek do grodu Kraka. I tak aż do wieku dojrzałego sterowano moimi losami, że nigdy jakoś w Krakowie się nie pojawiłem. Ok, byłem tam raz - ale czy naprawdę byłem? Znajomi, gdy jechaliśmy gdzieś indziej - zawieźli mnie przed północą na jakiś duży plac, gdzie grała muzyka, kręciło się mnóstwo pijanej młodzieży, a dziwne panie rozdawały ulotki „klubów relaksu”. Podobno to był Rynek Główny w Krakowie. No nie wiem. Nic nie pamiętam, trochę świateł, tłum, a potem znów ciemność. Więc mogę ten incydent spokojnie podciągnąć pod moją foliarską teorię.
W dniu wczorajszym musiałem się wybrać w celach zawodowych do Krakowa właśnie. Myślę sobie stojąc na peronie dworca zachodniego - co tym razem się wydarzy, bym tak naprawdę się z tym Krakowem nie przywitał na poważnie? Teoretycznie nic tego nie zapowiadało. Sprawę miałem do załatwienia rano, nie była ona jakaś poważna, biletu powrotnego na wszelki wypadek nie kupowałem od razu. Założyłem wstępnie, że najpierw praca, a potem spacer gdzieś na precla pod Wawelem, a może i wizyta pod stadionem Wisły, która jest moim ulubionym klubem w ekstraklasie.
Tymczasem jednak podjechało pendolino. Jest to w moim rozumieniu żywy mem wizualizujący ten dziwny czas lat 2007-2015. Nie dam sobie wytłumaczyć, że jest inaczej - cały ten pociąg to po prostu jakiś ultra-wał, tym bardziej że przecież nawet Łunia (ja nie umiem tego tak ładnie napisać jak pani Paris) zabrała nam fundusz na to zbożne dzieło. Pendolino, które nie jest pendolino, wszak brak mu podstawowych cech konstrukcyjnych takowej maszyny. I tak to było. Jeździliśmy starą skodą a musieliśmy nazywać ją mercedesem. Pendolino zostało sprowadzone do Polski, by łechtało wszystkie możliwe - tu znów za Gospodarzem - aspiracje i deficyty naszego społeczeństwa. Pociąg ten nie jedzie ani o włos szybciej od innych poruszających się po naszych torach. To co wtedy wydawało się luksusowe, dziś żenuje i przypomina od środka pokład wysłużonego liniowego Embrayera. W kiblu nadal pachnie niemiło, i jak widać (raczej czuć) ten element to modus operandi naszej kolei. Najlepsze jest z wi-fi. Można się tam zalogować na 15 minut a potem sieć nas rozłącza i trzeba to robić raz jeszcze. Pytam już całkowicie otwarcie: co za kretyn i skończony idiota to wymyślał do stu beczek stęchłej kapusty. Mój telefon od tego całkiem zwariował, jakieś starsze panie siedzące za mną nie mogły przez to ustawić sobie internetu. Miła dziewuszka przytargała z trudem wózek z kawą i herbatą i z równie miłym uśmiechem poinformowała mnie, że płatność karta nie jest możliwa przez "problemy techniczne".
Brakowało tylko, by gdzieś zza rogu wyłonił się duch Ewy Kopacz i z wylatującą parą z ust zapytał się mnie, czy smakuje mi biała kiełbaska.
Nie mogło też zabraknąć odrobiny rządowej propagandy w tym post-Tuskowym artefakcie. Dosłownie cały pociąg został obrandowany reklamą filmu o Kardynale Wyszyńskim. Leciało to-to nawet na takich podwieszonych monitorkach.
Z tej reklamy w ciągu zapętlonych kilku sekwencji, szybko wyłonił mi się w umyśle casus pod tytułem: typowo polski, dziadowski film. Zrobiony tylko i wyłącznie po to, żeby pewni ludzie byli zadowoleni, budżety rozdane, a sama robota odwalona w końcu w potwornych mękach, by nie powiedzieć po młodzieżowemu, przy ostentacyjnym "wywaleniu". Niech ktoś mi powie, czy to nie jest złośliwe mrugnięcie okiem do tej samej publiczności, co rechotała z "mamytupolew", że w roli siostry zakonnej umieszczono jakąś dziwnie napuchniętą Kożuchowską? Niech mi nikt nie mówi, że się nabijam z filmu o Wyszyńskim, bo tak naprawdę jestem lewakiem. Nie, nie jestem - mówię tylko o tym, że ta "machina propagandowa" Kurskiego, to po prostu pendolino wlokące się bez połowy kół i pantografów. I znów zapytam - co za inny kretyn wpadł na pomysł, by temu gniotowi nadać tak idiotyczny tytuł, opatrzeć go równie kretyńskim zdjęciem i jeszcze obkleić tym cały pociąg, żeby"szef" był zadowolony? To ma być nowoczesna i skuteczna propaganda? Aha.
Zemsta czy przeznaczenie. Co to kurna olek jest za tytuł?
Co ciekawe tuż po Wyszyńskim leciała reklama już typowego polskiego okropieństwa tym razem pod tytułem "Teściowe" w roli głównej z paniami, które moim zdaniem na sto procent muszą mieć haki na Glińskiego, czyli Ostaszewską i Kuną. One grają we wszystkich filmach sygnowanych logo PISF, bo i ono mignęło przy reklamie "Teściowych", czyli niezwykle zabawnej i szalonej komedii napisanej w oparciu o powszechnie chwalony spektakl teatralny...
Na szczęście były jeszcze widoki za oknem. Piękna ta nasza Polska. Nie kończące się pierzeje lasów, zagajników, z poukrywanymi w nich domkami jednorodzinnymi, wychylającymi się tu i tam wieżyczkami lokalnych kościółków. A wszystko to spowite lekką mgiełką i dzięki boskiej reżyserii (uczta się PISF-owskie gamonie) obudowane wszystkimi możliwymi efektami wizualnymi.
Spojrzałem na telefon, postawiłem na nogi cudowne kolejowe wi-fi i zobaczyłem, że jestem już o krok od Krakowa. Co za diabeł? Już? E, to naprawdę szybko, pomyślałem chcąc być uczciwym. I wtedy, dosłownie na rzut baranem wypełnionym siarką od celu, pendolino zaczęło wyczyniać różne hece. Zamiast pruć, zaczęło zwalniać, stawać tu i tam, wręcz pełzać. Chyba po to żeby być w zgodzie z rozkładem. Nie mam słów wobec tej instytucji. Choć uwielbiam pociągi i kolej - moja mama przepracowała na kolei ładnych dwadzieścia lat.
Dojechałem do Krakowa. Magicznego Krakowa jak to mówią poeci. Dworzec tam wielki i nowy. Pod dworcem gigantyczne jakieś katakumby sklejone projektowo z gargantuiczną galerią handlową. I tłumy, tłumy ludzi. Uprzedzę trochę fakty, że ja się tam w tych galeryjno-dworcowych kazamatach zgubiłem i gdybym był mniejszym sknerą (coś mam krakowskiego w sobie najwyraźniej) to zrobiłbym tam jakiś konkretny szoping. Tak to sprytnie wymyślono, moi drodzy.
Tramwaj miałem pod dworcem. Łapczywie łypałem oczami na wszystkie strony, tak mi się chciało na ten Kraków patrzeć. Przejechałem w tym tramwaju przez duży most, moim oczom ukazała się piękna nadwiślańska panorama z wystającym gdzieś w dalszym tle Wawelem. Dalej jednak jechałem normalnym miastem. To znaczy takim, jak wyglądają wszystkie te największe miasta w Polsce. Nowe tramwaje, nowe przystanki, młodzież identyczna, starsi identyczni, tu i tam różowe włosy i tatuaże. Wszyscy z telefonami w rękach. A gdzie poeci w czarnych płaszczach z zawiniętymi fantazyjnie szalami – chciałoby się wrednie zapytać. Równie dobrze mógłbym być we Wrocławiu albo Poznaniu. Wywiozło mnie na Ruczaj, w okolicy funkcjonowało duże śp. już trochę Tesco - nie wykluczone że jedno z ostatnich w kraju. To jest dopiero zabytek.
I wtedy zaczęły dziać się krakowskie cuda. Sprawa która miała zająć chwilę przeciągnęła się do południa. Zanim wróciłem do centrum, zadzwonił ktoś i zawiesił w powietrzu pewną kwestię, która miała (czyli mogło tak być lub nie) szansę zakończyć się jeszcze jedną wizytą gdzieś tam. I w ten sposób znów mnie wyłączono z Krakowa. No co za niespodzianka. Nie mogłem ruszyć się z okolic dworca, bo telefon mógł w każdej chwili zadzwonić, a cel ewentualnej wizyty był w pobliżu mega-galerii. Nie mogłem iść na precla pod Sukiennice, nie mogłem zobaczyć słynnego ołtarza, nie moglem zobaczyć stadionu Wisły. Znów. Gdzieś zza ulokowanych w okolicy dworca biurowców i kamienic wystawały kawałeczki starego Krakowa. Miałem już też trochę podpiłowane ścięgna, bo - jak to prowincjałowie mają w zwyczaju - do dużego miasta ubrałem nowe buty. Byłem zły, głodny i pełen najgorszych rozmyślań.
Kraków nie istnieje - coś mi wciąż podpowiadało - nie jesteś prawicowym foliarzem, teorie spiskowe po prostu istnieją i nie mają tak zwanych politycznych konotacji. Po prostu się z tym pogódź.
Zrezygnowany i zmęczony klapnąłem na jakiejś ławeczce, odłożyłem rzecz y na bok i wyjąłem sobie kanapkę, którą szczęśliwie wziąłem z domu. Przed moimi oczami znów zadziało się coś dziwnego. Jakiś facet z firmy czyszczącej pucował elewację budynku z napisu "Jesteś piękna". Było to tak surrealistyczne, że bardziej nie mogło.
Telefon ostatecznie nie zadzwonił. Cóż za niespodzianka. Nie mogłem już czekać na następny pociąg. Napiłem się dobrej kawy na peronie, wsiadłem w pendolino w drogę powrotną a w drodze do kibla minąłem się z Andrzejem Chyrą. Jest mojego wzrostu i budowy, myślałem że jest większy. Z ludźmi z telewizora zawsze tak jest. Mogłem go zapytać o PISF i o to, czy biała kiełbaska była dobra, ale jak zwykle za późno przyszło mi to do głowy.
Także sami widzicie. Opisałem wszystko tylko nie Kraków. Nie mam żadnych zdjęć oprócz tych z okolic dworca. Takie zdjęcia jaka wyprawa. Dziwne, naprawdę dziwne. Super-pendolino ze mną i Andrzejem Chyrą stało przed zachodnim dobry kwadrans. Myślałem że ze złości wyskoczę przez okno. O dziewiętnastej byłem w domu.
A z tym Krakowem, to ja, niczym właściciel Lecha Poznań po sługiej serii porażek i rozczarowań, mówię: "Ja się nigdy nie poddam".
tagi: kraków
![]() |
Marcin-K |
14 września 2021 10:14 |
Komentarze:
![]() |
gabriel-maciejewski @Marcin-K |
14 września 2021 10:59 |
Jak, jak jadę do Krakowa, zawsze zachoruję. A Wyszyńskiego zagrał Szlenkier. To są dopiero surrealizmy
![]() |
Marcin-K @gabriel-maciejewski 14 września 2021 10:59 |
14 września 2021 11:05 |
Czyli coś tam jednak jest w powietrzu - nie da się tam najwyraźniej po prostu pojechać:)
Nie pomyślałem o tym Szlenkierze. Surrealizm w pełnej krasie.
![]() |
BTWSelena @Marcin-K |
14 września 2021 11:19 |
Nie tylko w powietrzu...coś tam jest...jest także Prezydent Krakowa pan J.Majchrowski-panujący nam miłościwie od 2002 roku...< Ja się nigdy nie poddam> i słusznie..Kraków jest magiczny mimo smrodków i gęstego powietrza,wzmocnionego czas od czasu "czerwonym kurem" w nowych magazynach archiwalnych... Na Kraków ten stary i magiczny--trzeba czasu. Już nie ma Jana Kaczara i jego zaczarowanej dorożki,na Kazimierzu coraz więcej pejsików widać,kwiaciarki coraz młodsze...lecz magiczny Kraków istnieje...Szerokim łukiem omijam to "coś "pod dworcem głównym...i wieżowce ze szkła i stali.....
![]() |
yesfan @Marcin-K |
14 września 2021 11:23 |
No ale Panie Marcinie... Wisła?, wisła?
To ja tak Pana lubię a Pan wyjeżdża z milicjantami?
Jak w końcu Pan dotrze do właściwego Krakowa (zakładam że jednak nie jest ułudą) to zapraszam na jakiś fajny centusiowski obiad.
![]() |
Marcin-K @yesfan 14 września 2021 11:23 |
14 września 2021 11:27 |
Ja jestem typowym kibicem-Januszem. Sprawy ultrasowskie mnie nie interesują. Wisła grała kiedyś fajnie w piłkę jak byla nędza w naszej lidze, mecze z Schalke, Lazio. Teraz też stara się grać ładnie, choć biduje. Stąd sentyment. Cracovię też lubię, ma ładny stadion (aranżację małej architektury i nawierzchni wokół obiektu projektowała moja znajoma notabene) - mnie się to nie gryzie bo jestem z mazowsza. Jak zacznie ładnie grać, a Filipiak wreszcie się - kiedy? - ogarnie to i ich będę oglądał i może kiedyś pojadę na stadion i kupię sobie koszulkę.
A za zaproszenie dziękuję. Muszę tam kiedyś dotrzeć
![]() |
Marcin-K @BTWSelena 14 września 2021 11:19 |
14 września 2021 11:29 |
Muszę w końcu się na ten magiczny Kraków załapać, bo jak będę tak się tam wybierał jak dotąd, to w końcu zamiast Wawelu zobaczę tam drapacz chmur pod własnością izraelskiego developera.
![]() |
yesfan @Marcin-K |
14 września 2021 11:52 |
Z Wisła to nie jest sprawa ultrasowstwa tylko przywoitości :-)
Natomiast Pan Janusz się raczej nigdy nie ogranie. Jemu nie zalezy na sportowych wynikach tylko na tym by podczas rautu z innymi prezesami międzynarodowych korporacji mógł wspomnieć o tym że ma ekstraklasowy klub. No i żeby jakiś minimalny zysk był. Ulubione miejsce: czternaste
![]() |
klon @Marcin-K |
14 września 2021 12:09 |
>>>Pociąg ten nie jedzie ani o włos szybciej od innych poruszających się po naszych torach. To co wtedy wydawało się luksusowe, dziś żenuje i przypomina od środka pokład wysłużonego liniowego Embrayera.<<<
Prędkość pociągu ogranicza.... wielkość tłucznia /kamieni/ na którym są sadowione podkłady. Ma on za małą masę. Przy uzgadnianiu zakupu nikt nie zauważył tego "drobiazgu" w wielorakim znaczeniu tego słowa :D.
Nie pamiętam teraz przekroczenie jakiej prędkości powoduje podrywanie tłucznia, ale skutkuje to ogromnym wręcz uszkodzeniem podwozia pojazdu. Tego nie da się ominąć bez przebudowy torowisk!
Naprawy uszkodzonego w ten sposób taboru / Pendolino /pochłonęły ogromne kwoty.
![]() |
dziadek-gpgpu @klon 14 września 2021 12:09 |
14 września 2021 12:16 |
"... Przy uzgadnianiu zakupu nikt nie zauważył tego "drobiazgu" w wielorakim znaczeniu tego słowa ..." - bo ówcześnie sprawujący władzę a obecnie stanowiący tzw. opozycję to prawdziwa "elita", towarzyska, intelektualna, kulturalna i kompetencyjna.
Mogli, die Zasrantzen, spytać swoich starych esbeckich oficerów prowadzących, może by im to który wyliczył/zasymulował, :-).
![]() |
cbrengland @Marcin-K |
14 września 2021 12:19 |
Po raz kolejny udowodnileś, że moja emigracja miała sens. To Polska właśnie. Taka, jaką była. I jest dalej. Coryllus dzisiaj zrobił podobnie swoją notką.
Teraz, np. jadąc do Londynu pociągiem podmiejskim ale jadącym torami Eurostara (tym do Paryża i Brukseli), jestem tam za 35 przy prędkości pociągu dochodzącej do 300km/godz. A moje Ashford w Kencie, wcale tak blisko tego Londynu nie jest. Pociągi lokalne, te zwykłe, mają również znakomity standard. Taki detal ale jednak cieszy. Poza ceną za bilet. Bilet powrotny, czyli tam i spowrotem, na ten szybki pociag kosztuje poza godzinami szczytu i w weekendy £46, czyli ponad 230,-zł. Dlatego jeżdżę tam jednak samochodem przeważnie. W ogóle komunikacja publiczna jest tutaj droga. Najtańszy transport, to właśnie samochód. Zdaje się odwrotnie, niż w Polsce. W PRL-u też tak było
Ale Kraków kocham i będę kochać zawsze ☺ Ja tam spędziłem 20 lat mojego życia. To trochę inaczej, niż tylko wpad i wypad z miasta jednak, sorry
____
![]() |
cbrengland @cbrengland 14 września 2021 12:19 |
14 września 2021 12:22 |
... za 35 minut
oczywiście ☺
____
![]() |
chlor @Marcin-K |
14 września 2021 12:34 |
Dzięki za kolejny fajny kawałek do czytania.
To chyba powszechne zjawisko. Od dziecka stale słyszymy o jakimś jakoby magicznym miejscu ale nigdy tam nie docieramy. Dla mnie czymś takim są między innymi "słynne" Bieszczady. Gdyby się okazało że jednak nie istnieją, nie poczułbym różnicy.
![]() |
Marcin-K @chlor 14 września 2021 12:34 |
14 września 2021 12:36 |
O tak - Bieszczady. Nie byłem tam nigdy, choć w subie to bym chciał...
![]() |
Marcin-K @cbrengland 14 września 2021 12:19 |
14 września 2021 12:36 |
No to każdy tak ma z miejscami gdzie żyli długo. Ja siłą rzeczy bylem tam tylko parugodzinnym gościem.
![]() |
Marcin-K @klon 14 września 2021 12:09 |
14 września 2021 12:39 |
Tam w ogóle było ciekawie - cała ta rzekoma kolej dużych prędkości itp. Ten pociag nie mógł - i chyba nie może - jechać tyle ile by mógł ze względu na istniejące systemy trakcji i informacji, piszę totalnie laickim językiem o sprawach na których się nie znam. Do takich prędkości i standardu podrózy wystaczylyby te zwykłe polskie PESY, a nawet od bidy zrewitalizowane starsze modele pociągów. Ale tego poziomu egzaltacji na samo słowo "pendolino" w społeczeństwie by za to nie osiągnięto.
![]() |
klon @Marcin-K 14 września 2021 12:39 |
14 września 2021 13:17 |
No, ciekawie się działo. Bo "pare" kilometrów torów położono "od podstaw", sypiąc "żwirek z plaży". :D
BTW kolejnictwa po ROKU'89, Ktoś z pracowników PKP napisał podobno broszurkę /książkę o transformacji kolei. Udowodnił w niej świadome konstruowanie rozkładu jazdy tak, aby uniemożliwić wręcz przesiadki. Pociąg do stacji Z ze stacji Y odjeżczał często kilka minut przed przyjazdem pociągu ze stacji X. Pozwalało to na wykazanie nierentowności wybranych połączeń i ich likwidacji.
Może kiedyś trafię na tę broszurkę propagowaną metodą ksero, to podzielę się jej treścią.
![]() |
klon @dziadek-gpgpu 14 września 2021 12:16 |
14 września 2021 13:20 |
SB,.. albo BND.
![]() |
Perseidy @Marcin-K |
14 września 2021 13:23 |
A może ten prawdziwy istnieje już tylko w takich obrazach?